dkf

REPERTUAR DKF „POWIĘKSZENIE” PAŹDZIERNIK 2013

„DZIEWCZYNA Z LILIĄ” 07.10.2013 godz. 19.00
„FRANCES HA” 14.10.2013 godz. 19.00
„BLING RING” 21.10.2013 godz. 19.00
„RAJ: WIARA” 28.10.2013 godz. 19.00

„DZIEWCZYNA Z LILIĄ”

02 10 2013 dkf1

Reżyseria Michel Gondry

Najnowszy film Michela Gondry’ego „Dziewczyna z lilią”, oparty na powieści Borysa Viana „Piana złudzeń”, jest chyba najbardziej fascynującym połączeniem dwóch artystycznych światów, jakie udało mi się zobaczyć na kinowym ekranie.

Z jednej strony Borys Vian – poeta, autor powieści, sztuk teatralnych i piosenek, malarz, muzyk, piosenkarz, tłumacz, a z wykształcenia inżynier; oryginalna i mało doceniona za życia postać Paryża lat 40. i 50. Popularyzator amerykańskiego jazzu i nieznanej wówczas we Francji literatury fantastycznej, nie sprzedawał się jako twórca literatury rewolucyjnej językowo i ideologicznie, prowokował za to ostre ataki obrażonej władzy. Odkryty na nowo w latach 60. przez młodzież budującą barykady na ulicach Paryża, stał się jej idolem i trafił do panteonu klasyków. Siłą jego twórczości jest fantazja, absurd i zabawa słowem, połączone z manipulowaniem rzeczywistością w rytm jazzowej wyobraźni.

Po drugiej stronie Michel Gondry – reżyser o duszy renesansowego artysty; jako dziecko chciał być „malarzem lub wynalazcą”, do kina trafił przez muzykę, kręcąc teledyski dla grupy, w której grał na perkusji. Skorzystanie z jego talentów przez Björk, otworzyło mu drogę do hollywoodzkiej kariery. Podstawa jego kinematograficznej wizji to fantazja – jest więc jedynym twórcą, który mógł się podjąć ekranizacji dzieła Viana. Wielu krytyków stwierdziło, że niesłychana kumulacja pomysłów, jakie twórcy mieli na „Dziewczynę z lilią”, jest niemożliwa do strawienia przez widza i pozostawia na drugim planie bohaterów-aktorów. To w dużym stopniu prawda. Gondry stworzył dużo zadziwiających przedmiotów – pianino do robienia koktajli, stoliczek typu „nakryj się”, taksówkę powietrzną. Niemal każde ujęcie jest okazją do prezentacji kolejnego fantastycznego gadżetu. Wszystkie te sztuczki (w tym efekty specjalne) nie są realizowane przez komputery w postprodukcji, ale jak za czasów Méliesa, poprzez wymyślane na potrzeby filmu machiny, konstrukcje i odkrywcze sposoby wykorzystania obiektywu kamery.

Opowiadana historia jest prosta – Colin (Romain Duris) jest wynalazcą, muzykiem i szczęśliwym lekkoduchem, mieszka w domu, w którym przedmioty codziennego użytku mają własny, zdumiewający byt. Wszystkie jego powszednie troski spadają na Nicolasa (Omar Sy). Colinowi brakuje tylko miłości, zakochuje się więc od pierwszego wejrzenia w Chloé, wyczarowanej z muzyki Duke’a Ellingtona (wspólny idol Viana i Gondry’ego). Ich miłość każe im autentycznie bujać w obłokach. Ale zaraz po ślubie okazuje się, że Chloé jest chora, w jej płucach rośnie złośliwy nenufar. Colin robi wszystko, żeby Chloé wyleczyć. Rujnuje się na lekarzy i kwiaty, które mają nenufar zabijać zapachem, a pieniądze zdobywa w coraz bardziej absurdalny sposób (m.in. ogrzewając swoim ciałem strzelby rosnące w ziemi jak szparagi!).W pierwszej, pogodnej części filmu, postaci i ich otoczenie oddychają radością, jasnymi kolorami, gejzerem fantastycznych inwencji i wiarą w świetlaną przyszłość. Mieszkanie Colina jest nasłonecznione, przestrzenne, ożywione, domowe przedmioty proklamują radość życia. Kolor, dynamika, fantazja, efekty i wynalazki wypływają z ekranu wraz z aktorami, postaciami i emocjami. Ogląda się je z dystansem, sympatią, ale bez empatii. W drugiej części filmu kolory ciemnieją i bledną, postaci wysuwają się na plan pierwszy, mieszkanie Colina i Chloé powoli, ale nieubłaganie się zmniejsza, sufit ciągle się zniża, a ściany przybliżają. Aktorzy tym razem znajdują się na pierwszym planie: Audrey Tautou i Romain Duris są, jak zwykle, bez zarzutu.Między postaciami i ich ożywionym-umierającym otoczeniem panuje harmonia. Wizja kurczenia się przestrzeni w momencie choroby i nieszczęścia nie jest wymysłem abstrakcyjnej fantazji – przestrzeń życiowa rodziny Borisa Viana, w latach jego dzieciństwa szczęśliwej i bogatej, kurczyła się pod wpływem chorób i życiowych katastrof, a on sam znalazł się w wyniku klęsk artystycznych, problemów zdrowotnych i finansowych w maleńkim studio wypełnionym po brzegi książkami, płytami i rysunkami. Vian zmarł w wieku 39 lat na atak serca, podczas projekcji filmowej adaptacji swojej powieści „Napluję na wasze groby”.„Dziewczyna z lilią” wydaje się obiektem filmowym z innej galaktyki. Fascynuje formą estetyczną i porywa standardami Duke’a Ellingtona. To dzieło wyjątkowe, którego wszystkich niuansów nie sposób poznać w czasie jednej projekcji. To film do pokochania na długo.

Grażyna Arata, Dziewczyna z lilią, „Kino” 2013, nr 07-08, s. 80

„FRANCES HA”

02 10 2013 dkf2

Reżyseria Noah Baumbach

„Jedna z najzabawniejszych i najbardziej błyskotliwych opowieści o pokoleniu hipsterów”, „współczesna wersja MANHATTANU Woody’ego Allena”, „historia, którą ogląda się jak zaginioną perełkę francuskiej Nowej Fali” – to tylko niektóre z entuzjastycznych komentarzy prasy na temat filmu, który zauroczył publiczność tegorocznych festiwali w Sundance i Berlinie. „Frances Ha” w reżyserii Noah Baumbacha z Gretą Gerwig w roli głównej.

„Urocza” (Nisimazine), „inteligentna” (Movieplayer) „charyzmatyczna” (Cinevue) – Greta Gerwig („Zakochani w Rzymie”) w roli Frances Ha – niespełnionej tancerki, niepoprawnej optymistki, ujmującej neurotyczki. Nominowany do Oscara Noah Baumbach z lekkością twórców francuskiej Nowej Fali wprowadza nas w świat nowojorskich artystów, którzy poszukują swojej drogi.

Frances to kwintesencja radości życia i jednocześnie chodząca sprzeczność. Mieszka w Nowym Yorku, ale nie ma swojego mieszkania, jest tancerką, ale na co dzień nie tańczy, ze swoją najlepszą przyjaciółką Sophie właściwie nie rozmawia. Mierzy wysoko, nawet kiedy rzeczywistość brutalnie weryfikuje jej oczekiwania. Każdego dnia budzi się z nowym pomysłem na przyszłość i spontanicznie rzuca się w nieznane, zaraz po tym, jak kolejne z jej marzeń i snów okazują się niemożliwe do spełnienia.

„Podbijemy świat. – Będziesz potentatem wydawniczym. – A ty słynną tancerką nowoczesną. – Palanty z kawiarni pospadają z krzeseł”. Najlepsze przyjaciółki, Sophie i Frances, powtarzają ów dialog, niczym zaklęcie, od czasów college’u, kiedy przyszłość była jeszcze wielką, ekscytującą niewiadomą. Frances wciąż wierzy w magię zaklęcia, Sophie już nie i to ona pierwsza wypowie (a tym samym zerwie) przyjacielskie „przyrzeczenie”, które pada w jednej z pierwszych scen czarno-białego filmu Noah Baumbacha o niesformatowanej miłości i dojrzewaniu.Współczesna w treści, nostalgiczna w formie, bardzo nowojorska, ale równie dobrze warszawska, słodko-gorzka „Frances Ha” dedykowana jest dwudziestoparolatkom, które znalazły się na rozdrożu (powracający temat w filmach Baumbacha). 27-letnia Frances nieustannie gubi się i odnajduje w szpagacie między wciąż żywymi wspomnieniami studenckiego życia a światem, w którym trzeba szukać pracy i wynajmować mieszkanie; między marzeniami a kurczącymi się możliwościami ich spełnienia, między spontanicznością a koniecznością podejmowania decyzji. Grająca jej rolę Greta Gerwig, wysoka, z rękami sprawiającymi wrażenie zbyt długich, niemal dosłownie „nie mieści” się w tym świecie – gdy tańczy na próbach (związana jest z profesjonalną grupą tańca nowoczesnego, gdzie nieustannie siedzi na „ławce rezerwowych”) wygląda jak niezgrabny ptak, który dopiero uczy się fruwać.

W Stanach istnieje pojęcie „post college blues”, czyli czegoś w rodzaju depresji postudenckiej. Opuściwszy mury uczelni, dwudziestoparolatkowie wpadają w czarną dziurę między beztroskim życiem na uczelni i światem dorosłych. Dryfują między kolejnymi mało ambitnymi zajęciami i kolejnymi związkami, których za nic w świecie nie chcą przekuć w coś trwałego. Nic tak nie przeraża, jak wizja stabilizacji i ostatecznych decyzji, nic tak nie dołuje, jak świadomość, że może jednak nie spełnią się nasze studenckie sny o potędze.

Dla Baumbacha i Gerwig (również współautorki scenariusza) ważnym kontekstem jest ekonomiczna, pokryzysowa rzeczywistość, która czyni próby usamodzielnienia się bohaterki jeszcze bardziej rozpaczliwymi. Ale „Frances Ha” w równym stopniu odsyła do Ameryki AD 2013, co do przywołanej przez czarno-białe zdjęcia przeszłości i do samego kina. W swoim filmie Baumbach ożywia bowiem ducha francuskiej nowej fali: „Frances Ha” ma więc nowofalową, pozornie niedbałą konstrukcję, a jej rwany rytm wyznaczają kolejne miejsca, w których ląduje bohaterka: od Brooklynu po Manhattan, od Sacramento, gdzie mieszkają jej rodzice (grani przez prawdziwych rodziców Gerwig) po Paryż i… Poughkeepsie. Każda z przeprowadzek jest jak kolejny krok w niezgrabnym tańcu Frances: do przodu, do tyłu, w dorosłość, w przeszłość.

Żywiołowa, szczera i spontaniczna (co rzecz jasna czyni ją bezbronną) bohaterka Baumbacha jest w momencie bardzo „godardowskim” – w sytuacji konstruowania swojej tożsamości. Frances Ha z uporem poszukuje, wita i żegna kolejne wersje siebie, bo – jak sama mówi – nie jest jeszcze „gotowym człowiekiem”, nic więc dziwnego, że nie ma nawet pełnego nazwiska. Poza tym nowa fala to tutaj przede wszystkim nastrój zapożyczony przez styl i liczne odwołania, a przede wszystkim przez muzykę legendarnego francuskiego kompozytora Georgesa Delerue, współpracownika Truffauta czy Godarda (na ścieżce dźwiękowej znalazły się także utwory z „Pogardy” czy „Czterystu batów”). We „Frances Ha” pobrzmiewają echa takich filmów, jak „Jules i Jim” (więź Sophie i Frances) czy „Kobieta jest kobietą”. W półmroku pełnego winyli mieszkania jeden ze współlokatorów Frances, aspirujący młody artysta, zyskuje zawadiacki urok Jeana-Paula Belmondo, a drugi, w koszuli i cienkim krawacie, wygląda niczym Jean-Claude Brialy. „To mieszkanie jest bardzo świadome siebie” – podziwia nowe lokum przyjaciółki Sophie i to samo można powiedzieć o „Frances Ha”.

O ile jednak nowa fala miała w sobie moc radykalnego manifestu, o tyle u Baumbacha czarno-biała taśma przydaje elegancji, a nowofalowy styl zamienia się w „vintage chic”. To raczej kostium, pod którym kryją się niezmienne od pokoleń emocje i kolejne życiowe etapy.Spontaniczna i odważna, zagubiona i bezradna Frances przechodzi przez etap żałoby po wczesnej młodości i po największej miłości swojego życia: przyjaciółce. Traci i odnajduje siebie, jak bohaterowie Godarda czy o pokolenie młodszego Caraksa, którego „Złą krew” Baumbach przywołuje w jednej ze scen. Tak jak Denis Lavant w tamtym filmie, Gerwig tańczy więc na nowojorskiej ulicy w takt piosenki „Modern Love” Davida Bowie’ego. Bo moment, kiedy całe ciało aż kipi młodością, zawsze będzie współczesny.

Małgorzata Sadowska, Frances Ha, „Kino” 2013, nr 07-08, s. 88

„BLING RING”

02 10 2013 dkf3

Reżyseria Sofia Coppola

Film oparty na prawdziwej historii, która wstrząsnęła Ameryką. Wyreżyserowany przez laureatkę Oscara Sofię Coppolę („Między słowami”), opowiada o grupie nastoletnich włamywaczy, obsesyjnie pragnących zbliżyć się do świata gwiazd. W poszukiwaniu ekstremalnych wrażeń, grupa Bling Ring zakrada się do domów hollywoodzkich celebrytów, gdzie dokonuje rozbojów. Magia luksusowych marek i wszechobecny glamour wydają się młodocianym złodziejom przepustką do lepszego życia. To co zakazane, niesie za sobą jednak konsekwencje. „Bling Ring” ukazuje portret pokolenia zawieszonego między sławą a rzeczywistością. W obsadzie znaleźli się m.in. Emma Watson („Harry Potter”), Leslie Mann („Wpadka”) oraz Gavin Rossdale (lider zespołu Bush).

W najnowszym filmie Sofii Coppoli spotykają się dwa tematy, które fascynowały reżyserkę od początku jej kariery: blichtr i mentalność nastolatków. Do tej pory umiała wydobywać z nich specyficzną poezję, która – choć spychała fabułę na dalszy plan – nadawała specyficzny klimat jej filmom. W „Bling Ring” po raz pierwszy nadmierna stylizacja szkodzi całości: nie brak tu sekwencji wizualnie i dźwiękowo niemal hipnotycznych, jednak nie składają się one na równie fascynujący obraz całościowy. (…)

Sedno filmu stanowią powtarzające się z konsekwencją niemal natręctwa sceny rabunku. Wydaje się, że Coppola nie zna umiaru, jak nie znają go gwiazdy nabywające kosztowności. Nie wystarczył jej jeden czy dwa przypadki, musiała dodać do kolekcji kolejny. I kolejny. Prowadzi więc widza przez wykwintne sypialnie i garderoby, w których wiszą setki sukien od największych projektantów, a „louboutiny”, najbardziej pożądane szpilki świata, stoją ustawione na zasadzie kontrastu kolorów. Powtarzalność dotyczy również zachowań bohaterów. Jak krzyczą „Oh God!” widząc drogie buty, to aż do zdarcia gardeł, jak robią sobie autoportrety komórkami, to dziesięć razy. Nikt tu nie zna pojęcia umiaru. Podobne zobrazowanie powierzchownego świata bogactwa i nastolatków jest jednak w tym samym stopniu realistyczne, co monotonne. Odbieramy prezentacje klisz, które nie układają się w ogólniejszy wzór.

Główny nurt akcji kilkakrotnie przerywają wywiady ze złodziejami, od których słyszymy przewidywalne usprawiedliwienia. Ich próby analizy własnego zachowania wypadają zastraszająco banalnie lub sztucznie. Te fragmenty obnażają nie tylko ich głupotę, ale również to, że nawet sama Coppola najwyraźniej nie była w stanie ich polubić. I chyba ten brak jest główną przyczyną porażki „Bling Ring”.

Mimo to trzeba przyznać, że film ogląda się dobrze, choć to przyjemność, jaką porównać można z oglądaniem serialu „Plotkara” (również traktującego o pustych i bogatych nastolatkach, pozbawionych krytycznego stosunku do rzeczywistości). Oczekiwałoby się czegoś więcej. Centralna dla akcji jest sekwencja rabunku w domu Paris Hilton. Gdy w salonie widzimy różowe poduszki z podobizną właścicielki, to nie tylko my – widzowie – ale również bohaterowie filmu nie potrafią ukryć zdziwienia. Szkoda, że krytyki egotyzmu i głupoty gwiazd nie ma w filmie więcej. Tego rodzaju kult samouwielbienia łatwo ośmieszyć, tyle że nie otwiera to ani nowej, ani szczególnie interesującej perspektywy na kulturę celebrytów.

Malwina Grochowska, Bling Ring, „Kino” 2013, nr 07-08, s. 93

„RAJ:WIARA”

02 10 2013 dkf4

Reżyseria Ulrich Seidl.

Słowem, które najlepiej podsumowuje trylogię Ulricha Seidla, jest rozpacz. Raj: rozpacz. Bo przecież Eden w tytule cyklu ma gorzko-ironiczny wydźwięk. W filmach Seidla nie zobaczymy nic rajskiego, nawet egzotyczne plaże Kenii z części pierwszej, „Raju: miłości”, kryją nudę i rozczarowanie. Nie znajdziemy też tu nic piekielnego, demonicznego. Świat, w którym żyją bohaterowie tych dzieł, to – jeśli już trzymać się terminologii religijnej – czyściec. Schludny, nudny i głuchy.

Druga część trylogii, „Raj: wiara”, ma z religią najwięcej wspólnego, gdyż główną postacią filmu jest dewotka Anna Maria (gra ją godna najwyższego podziwu Maria Hofstatter, która na ekranie po prostu jest swoją bohaterką). Ubrana w mocno niedzisiejsze, jakby pożyczone z kościelnych darów ciuchy, uczesana w bojowy kok, uzbrojona w figurkę Matki Boskiej pielgrzymuje od mieszkania do mieszkania i próbuje nawracać grzeszników. (…)

Po pierwszych pokazach „Raju: wiary” na festiwalu w Wenecji pojawiły się zarzuty, że jest to płaska satyra na religię, na katolicyzm zwłaszcza – tępy, obłudny, nietolerancyjny… Płaska, jak płaskie są kadry filmów Seidla: rozciągnięte w poziomie, statyczne, ożywiane tylko niekiedy ruchem wewnątrz kadru – raz monotonnym, raz chaotycznym (vide: sceny, gdy bohaterka szarpie się ze swoim mężem albo z pijaną Rosjanką, której wylewa wódkę do zlewu).

Czy jednak można zredukować drugi segment „Raju” do krytyki religijnej „martwicy mózgu”? Nie sądzę. Po karykaturalnym wstępie niespodziewanym zwrotem akcji jest pojawienie się w domu Anny Marii wspomnianego męża – sparaliżowanego po wypadku od pasa w dół Nabila, w dodatku… muzułmanina

Słowo czystość wydaje mi się tutaj kluczowe. Mimo że Anna Maria pracuje w przychodni jako pielęgniarka, ma wielki problem ze wszystkim, co wiąże się z kontaktem cielesnym – zarówno z brudem, jak i z bliskością. Nie tylko ze zgrozą patrzy na odbywającą się w parku orgię, ale także godzinami pucuje własne mieszkanie. Nie tylko odmawia seksu Nabilowi, ale nawet kota koleżanki, którym się opiekuje, nie wypuszcza z klatki, nie bierze na ręce. Pragnie żyć w czysto katolickiej Austrii, lecz i własne ciało unicestwia za pomocą bicza.

Seidl nie podsuwa żadnego klucza psychologicznego, którym można objaśnić zachowania postaci. Jego filmy są raczej zdystansowanym, behawioralnym zapisem uczynków „strasznych mieszczan”. Niektórzy twierdzą, że austriacki reżyser delektuje się brzydotą, wybiera na bohaterów ludzi odpychających i jeszcze dodatkowo podkręca ich ohydę. Ja uważam nieco inaczej. W tych jakże nieatrakcyjnych, antypatycznych ludziach Seidl pozwala mi dostrzec dramat. Droga do jego zrozumienia jest iście krzyżowa: nie ma nic wspólnego z litością czy sentymentalnym współczuciem. Ale widzę, że Anna Maria, skrapiająca otoczenie wodą święconą, na swój sposób szuka – podobnie jak inni bohaterowie Seidla – miłości, wiary i nadziei. Znajduje jednak wyłącznie puste rytuały, fałszywe obietnice i milczenie Boga.

Bartosz Żurawiecki, Raj: wiara, „Kino” 2013, nr 04, s. 7

Poprzedni artykuł„Edukacja Rity” – spektakl
Następny artykułRocznica partnerstwa Celle i Kwidzyn