23 04 2013 europa

 

REPERTUAR DKF „POWIĘKSZENIE” KINO EUROPEJSKIE 2013

„CEZAR MUSI UMRZEĆ” 06.05.2013 godz. 18.00
„MIŁOŚĆ” 06.05.2013 godz. 20.00
„TURYŚCI” 07.05.2013 godz. 18.00
„POLOWANIE” 07.05.2013 godz. 20.00
„CYGAN” 08.05.2013 godz. 20.00
„TANGO LIBRE” 09.05.2013 godz. 20.00

„CEZAR MUSI UMRZEĆ”

23 04 2013 cezar

Reżyseria Paolo i Vittorio Taviani

Grupa więźniów odsiadujących w rzymskim zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze wyroki za najcięższe przestępstwa bierze udział w przygotowaniach do wystawienia „Juliusza Cezara”. Ich aktorskie umiejętności sprawdza Fabio Cavalli, słynny włoski reżyser teatralny. Próby odbywają się we wszystkich możliwych miejscach: w wąskich, klaustrofobicznych więziennych korytarzach, na spacerniaku, w sali wizyt. Dzięki sztuce Szekspira do skazanych mafiosów, morderców i rabusiów, których twarzy nie skaziła dotąd refleksja o wartości życia i śmierci, powoli zaczyna docierać prawda o ich czynach… Tematy zawarte w „Juliuszu Cezarze” – przyjaźń, lojalność, spisek, zdrada, pragnienie władzy, zabójstwo – pomagają skazanym bandziorom odkryć w sobie pokłady skrywanych dotąd emocji i obudzić świadomość tego, co zrobili. Jeden z nich wyznaje, że odkąd poznał dramat Szekspira, „cela stała się dla niego prawdziwym więzieniem”.

„Cezar musi umrzeć” to opowieść, która zaczyna się jak krotochwila: pensjonariusze rzymskiego więzienia o zaostrzonym rygorze przygotowują się do wystawienia „Juliusza Cezara”. Krotochwila, bo trudno tak nie nazwać castingu, jakiemu poddaje ich reżyser i pomysłodawca Fabio Cavalli. Jednak film kończy się wielkim wyznaniem wiary w sztukę. Bracia Taviani rzeczywiście weszli z ekipą do rzymskiej Rebibbi, a role w spektaklu Cavalliego, a tym samym w filmie Tavianich, rzeczywiście zagrali naturszczycy odsiadujący wyroki za rozboje, handel narkotykami i morderstwa. Zatem mamy do czynienia z sytuacją bardzo filmową. Tak filmową, że aż niewiarygodną. A jednak wszystko jest w tym widowisku wiarygodne, ponieważ autorzy ograniczyli się do użycia tylko tego, co niezbędne: skupili się na słowie (członkowie Camorry i Cosa Nostry mówią Szekspirem przełożonym na znane im dialekty); ale przede wszystkim postawili na twarze, a to przecież apoteoza twarzy jest charakterystyczna dla sztuki filmowej. Twarze bohaterów Tavianich grających bohaterów Szekspira to twarze doświadczonych egzystencją mężczyzn, którzy nie raz w życiu zderzali się, i to w stosunku jeden do jednego, z tym, czemu poświęcony jest dramat Szekspira, z dylematami lojalności, tyranii, wolności, uległości. Te twarze fascynują, czego nie byłoby, gdyby nie praca, a konkretnie światło, debiutującego tą realizacją Simone Zampagniego. Światło Zampagniego hieratyzuje bohaterów. Sprawia, że nie musimy widzieć ani plenerów, ani sal, żeby uwierzyć, że oglądamy adaptację Szekspira. To światło prowadzi widza w tym filmie, umożliwia mu orientację w przeplatance wątków. Przestaje być potrzebny kolor. Kamera, nieszczególnie często wchodząca bohaterom w twarze – co stało się już manierą wielu filmów dokumentalnych – nie musi opuszczać więziennych cel, świetlicy czy spacerniaka. Widz Tavianich nie czuje, że ogląda więzienną inscenizację, bo bezpiecznie prowadzony światłem może dać się ponieść opowieści o tym, że czasami ceną niezależności jest mord. Może dać się ponieść opowieści tak, jak bohaterowie filmu dali się uwieść wielkiej literaturze. Jeden z nich mówi przecież, że to jest tak napisane, jak gdyby Szekspir znał Cosa Nostrę i Neapol; drugi, że dopiero teraz, po poznaniu tej sztuki, uświadomił sobie swoją niewolę. Czy kontakt z genialnym dramaturgiem ich uszczęśliwił? Raczej nie. Poznanie nigdy nie przynosi szczęścia, wiedza jest swego rodzaju kalectwem, świadomość (choćby własnej sytuacji, bo coś takiego zyskali bohaterowie Tavianich) boli. I dlatego „Cezar musi umrzeć” to nie tylko opowieść o potędze sztuki, która świata nie zbawi, ale człowiekowi umożliwi rozpoznanie swego (często) mizernego stanu. To także narracja o inicjacji, którą można przecież opisać jako zyskanie wiedzy o swojej kondycji, stawaniu się ową tragiczną, bo świadomą każdego momentu swojej egzystencji, „myślącą trzciną”. Katarzyna Taras, Cezar musi umrzeć, „Kino” 2013

„MIŁOŚĆ”

23 04 2013 milosc

Reżyseria Michael Haneke

Nagrodzona Złotą Palmą na festiwalu w Cannes „Miłość” Michaela Hanekego to jedno z największych arcydzieł współczesnego kina. Film opowiada o sile miłości, czułości i poświęceniu. Po raz drugi nagrodzony najważniejszą nagrodą festiwalu w Cannes twórca m.in. „Pianistki” i „Białej wstążki” zaprosił do współpracy przy „Miłości” Dhariusa Khondji, wybitnego operatora, autora zdjęć do filmów Davida Finchera, Romana Polańskiego, Wong Kar-waia, czy Woody’ego Allena. Głównymi bohaterami „Miłości” są Georges (Jean-Louis Trintignant) i Anne (Emmanuelle Riva), małżeństwo muzyków w podeszłym wieku. Ich córka (Isabelle Huppert) mieszka z rodziną za granicą. Pewnego dnia Anne przechodzi silny atak, w wyniku którego jej stan zdrowia dramatycznie się pogarsza. Więzy uczuciowe od tylu lat łączące parę zostają wystawione na ciężką próbę.

W języku francuskim słowo amour ma kilka konotacji. To namiętność, zakochanie, pożądanie, ale też umiłowanie, a więc – w myśl chrześcijańskiego przykazania – miłość bliźniego jak siebie samego. A może nawet – bardziej niż siebie samego. W „Miłości” Haneke eksploruje kwestię, która intrygowała już wczesnośredniowiecznych filozofów pochylających się nad Biblią. I zdaje się podążać za myślą św. Augustyna, który twierdził: tam, gdzie jest miłość, nie ma cierpienia, a jeśli nawet jest, to samo staje się przedmiotem miłości.

Amor i Tanatos towarzyszą sobie nieodłącznie od wieków. Haneke bada jednak te kwestie z nieco innej perspektywy. Reżyser pozbawia słowo miłość estetyzacji, do jakiej przyzwyczaiły nas sztuka i media kreujące fotoszopowe wizje życia. Zderza miłość nie tyle ze śmiercią, co z procesem odchodzenia – często mało wzniosłym, odpychającym. Niekiedy – dzięki postępowi medycyny – trwającym miesiące i lata. Najczęściej –wstydliwie przemilczanym.

Twórca „Funny Games” i „Białej wstążki” nie epatuje jednak modnym dziś brutalizmem. Nie konfrontuje się też wprost z kontrowersyjną kwestią eutanazji. W minimalistycznej formule opowiada historię Anne i Georgesa, którym przyszło zdać najtrudniejszy życiowy egzamin.
Ten film zbudowany jest na wzór utworu muzycznego, którego partytura przewiduje dla każdego ściśle określoną partię. Emmanuelle Riva i Jean-Louis Trintignant, legendy francuskiego kina, wygrywają swoje nuty po mistrzowsku. Osobnym bohaterem filmu jest mieszkanie, egzemplifikujące zmiany w sytuacji postaci. Starannie zaaranżowane wnętrza, pełne antyków i gromadzonych przez lata pamiątek, ulegają stopniowej degradacji wraz z postępującą chorobą Anne. Paralelne sceny (otwieranie i zamykanie drzwi do mieszkania) dyscyplinują formalnie opowieść, nadając jej ton (niemal) antycznej tragedii. Kamera Dariusa Khondjiego cierpliwie rejestruje każdy detal scenograficzny i gest – niczym Anne, która przeglądając rodzinne albumy stara się zachować w pamięci utrwalone na zdjęciach chwile. Ton zamierającego życia oddaje też ścieżka dźwiękowa, na której obok muzyki klasycznej powraca jak refren odgłos drzwi, kroków na drewnianym parkiecie, szumu wody z niezakręconego kranu czy trzepotu skrzydeł gołębia, który przypadkowo wpadł do mieszkania. Wyróżniony canneńską Złotą Palmą film Haneke to jedno z najpiękniejszych wyznań miłosnych w historii kina. To dzieło odważne, ale po mistrzowsku wyważone, wolne od taniego sentymentalizmu, nie drażniące pseudofilozofią za lub przeciw. Eutanazja to temat budzący dziś żarliwe dysputy: i lekarzy, i filozofów, i etyków. I zwykłych ludzi stających oko w oko z cierpieniem swoich bliskich. Haneke nie przepisuje jednak recept na jedynie słuszną postawę, nie ocenia żadnego z bohaterów. Jest i poświęcającym się Georgesem, i jego pełną wątpliwości córką – Evą, i samą Anne – przerażoną świadomością, że z dnia na dzień coraz bardziej pogrąża się w mroku niepamięci. Emblematyczna dla postawy reżysera jest scena, gdy Georges wypuszcza schwytanego wcześniej gołębia, który wleciał przez okno do przedpokoju. Biały gołąb, uparcie powracający na znajomy parapet, to swoisty leitmotiv filmu. I wieloznaczny symbol – ludzkiej duszy, śmierci, ale też – czystości, wierności i wolności. If You Love Somebody Set Them Free (Jeśli kogoś kochasz, daj mu wolność) – śpiewał Sting. Daj ukochanej osobie wolność. Po prostu. Iwona Cegiełkówna, Miłość, „Kino” 2012


„TURYŚCI”

23 04 2013 turysci

Reżyseria Ben Wheatley

Tina ‐ introwertyczna opiekunka psów z Birmingham, wiedzie nudne życie mieszkając z zaborczą matką w  szeregowcu  na  przedmieściach.  Jej  największą  pasją jest  robienie  ozdobnych  swetrów  na  drutach.  Los Tiny  zmienia  się  jednak  diametralnie,  gdy  na  zajęciach z capoeiry poznaje sympatycznego brodacza, niespełnionego pisarza ‐ Chrisa.

Para  podróżuje  trasą  największych  atrakcji  turystycznych  Anglii.  Muzeum  starych  tramwajów  w  Crich, Jaskinia  Wiedźmy  w  Shipton  czy  muzeum  ołówków  w  Keswick  to  według  nich,  idealny  pomysł  na wymarzone,  romantyczne  wakacje.  Gdy  jednak  na  drodze  zakochanych  staną  zbyt  głośni  nastolatkowie, wścibski  turysta  lub  nieuprzejma  kelnerka,  Chris  i  Tina  postanawiają  usunąć  każdego,  kto  odważy  się zmącić ich spokój.

Jedna  z  najbardziej  oryginalnych  brytyjskich  komedii  ostatnich  lat to  najnowsze  dzieło nadziei brytyjskiej kinematografii uznanego i wielokrotnie nagradzanego za poprzednie filmy (Down Terrace i Kill List) Bena Wheatley’a.  Film  miał  premierę  w  Cannes  w  2012 w sekcji Director’s Fortnight, gdzie został bardzo pozytywnie odebrany przez krytyków.

„POLOWANIE”

23 04 2013 polowanie

Reżyseria Thomas Vinterberg

„Polowanie” to poruszający film, który pokazuje, jak kłamstwo staje się prawdą, a plotka, niedopowiedzenie i zła wola mogą dać początek polowaniu na czarownice i, w efekcie, zrujnować czyjeś życie. Mads Mikkelsen gra Lucasa, byłego nauczyciela, który jest zmuszony zacząć życie od nowa po stracie pracy i trudnym rozwodzie z żoną. Gdy sprawy wydają się powoli powracać na właściwe tory, nieoczekiwane wydarzenie rujnuje wszystko. Oszczercza pogłoska wywołuje zbiorową histerię, a Lucas musi stawić czoła kłamstwu, by wyjść z opresji z życiem i odzyskać utraconą godność. Współtwórca manifestu Dogma 95 i reżyser obsypanego nagrodami przeboju „Festen” Thomas Vinterberg powraca z thrillerem, który nikogo nie pozostawi obojętnym.

Scenariusz „Polowania” powstał w oparciu o wydarzenia prawdziwe, choć jest swoistą kompilacją wielu podobnych i – jak przekonuje reżyser – wcale nierzadkich spraw, które jednak w społeczeństwie duńskim, ceniącym sobie nade wszystko trwałość obywatelskich więzi oraz świętość domowego ogniska, są wstydliwie zamiatane pod dywan. Ambicja publicystyczna reżysera ustępuje tutaj miejsca świadomej manipulacji artystycznej, lecz Vinterberg nie stosuje ani pretensjonalnej hiperboli, ani nie spina swojego filmu klamrą uniwersalizmu.

Lucas, ślamazarny, kryjący się za oprawkami okularów rozwiedziony pracownik przedszkola (za rolę Mads Mikkelsen otrzymał w pełni zasłużoną nagrodę na ubiegłorocznym festiwalu w Cannes), wydaje się idealnym materiałem na kozła ofiarnego. Stosunkowo łatwo więc – choć nadal zaskakująco łatwo – jego przyjaciołom i znajomym uwierzyć w rzucane mimochodem oskarżenia jednej z obrażonych na wychowawcę małoletnich podopiecznych; te oskarżenia jednoznacznie wskazują na popełnienie przez niego czynu karygodnego i przekroczenie granicy intymnej dziecka. I choć nie istnieją przeciwko niemu żadne niepodważalne dowody, a o rzekomej winie świadczy wyłącznie mętne zeznanie dziewczynki, Lucas zostaje wyrzucony z pracy. Bierny ostracyzm otoczenia stopniowo przeradza się we wściekłą agresję, następuje nieuchronna eskalacja przemocy – najpierw werbalnej, potem fizycznej, kiedy Lucasowi brutalnie zabrania się zrobienia zakupów w lokalnym sklepie. Mężczyzna zostaje naznaczony niemożliwym do starcia piętnem, dostaje etykietkę pariasa, zaś jego wina (czy też niewinność) jest bez znaczenia; on sam zaczyna zdawać sobie sprawę, że bez względu na wynik toczącego się postępowania, nie może już liczyć na powrót do status quo. Nienachalna, zasugerowana już w tytule metafora, która powraca w filmie parokrotnie, odnosi się do myśliwskich wypraw, na które Lucas wyjeżdżał z kolegami. Teraz sam stał się obiektem nagonki. Thomas Vinterberg podejmuje się precyzyjnej, dogłębnej i – co istotne – trafnej analizy działania kolektywnego mechanizmu obronnego, polegającego na wykluczeniu i odizolowaniu jednostki zagrażającej wychuchanemu ładowi. Odchodzi jednak od chłodnej obserwacji i tylko pozornie daje widzowi szansę na obiektywizm, stawiając go nie z boku wydarzeń, ale utożsamiając z Lucasem; od początku przecież świadomi jesteśmy jego niewinności. Vinterberg zręcznie manipuluje oglądającym, każąc mu wejść w skórę Lucasa, poczuć jego gniew, złość, rozpacz i bezsilność; zespolenie odbiorcy z bohaterem przeprowadzone zostało w „Polowaniu” bezbłędnie. Niewykluczone, że wywołanie u widza skrajnych reakcji emocjonalnych było nadrzędnym celem reżysera; subiektywizacja przedstawionych zdarzeń maksymalizuje siłę przekazu, ale nawet jeśli to swoisty szantaż, to poddajemy się mu bez oporów. Mija dopiero pierwszy kwartał, lecz na razie film Vinterberga jest mocnym faworytem do miana jednej z najlepszych propozycji, jakie zobaczymy w tym roku w kinach. Bartosz Czartoryski, Polowanie, „Kino” 2013

„CYGAN”

23 04 2013 cygan

Reżyseria Martin Šulík

Czternastoletni Adam, mieszkaniec romskiej wioski, ma w życiu tylko dwie przyjemności: boks i towarzystwo czarnookiej Julki. Poza tym otaczający świat nie napawa go optymizmem. Wszechobecna bieda, brak pracy, surowe warunki życia, bierność ludzi – z tym wszystkim dorastający chłopak styka się codziennie. Jakby tego było mało, jego ojciec ginie w niejasnych okolicznościach. Żałoba matki nie trwa długo – chcąc zapewnić czwórce dzieci jakąś przyszłość, wkrótce wychodzi za mąż. Surowy ojczym, lokalny „ojciec chrzestny” szybko próbuje wciągnąć Adama w swoje niezbyt czyste interesy. O duszę chłopca walczy z nim miejscowy ksiądz. Z radą i pomocą zjawia się także… zmarły ojciec. Okazuje się, że do Boga i do diabła jest tak samo blisko… Najnowszy film słynnego Martina Sulíka to wnikliwy, poruszający dramat z elementami surrealistycznego humoru. Film słowackiego reżysera, który on sam uważa za swój najbardziej osobisty, zadebiutował na zeszłorocznym festiwalu filmowym w Karlowych Warach, skąd wyjechał ze Specjalną Nagrodą Jury i trzema innymi wyróżnieniami. „Cygan” był też oficjalnym kandydatem Słowacji w walce o Oscara. Zdjęcia do filmu realizowane były w autentycznym środowisku słowackich Romów na wschodzie kraju, na planie pojawili się zarówno naturszczycy, jak i profesjonalni aktorzy.

Martin Šulik tak tłumaczy intencje towarzyszące powstaniu „Cygana” – filmu, który na ostatnim festiwalu w Karlowych Warach zdobył Nagrodę Specjalną Jury i kilka znaczących wyróżnień: „Chcieliśmy nakręcić film o naszych Romach, dlatego że uświadomiliśmy sobie, że nic o nich nie wiemy. Dobrze znamy Gypsy Kings, stuosobową romską orkiestrę z Budapesztu, ale nie mamy wyobrażenia, w jakich warunkach żyje dwieście tysięcy Romów we wschodniej Słowacji”. (…) A przecież, twierdzi Šulík, różnice między obydwoma nacjami wcale nie są tak wielkie. Wystarczy bowiem przyłożyć do romskiej społeczności ogólnie obowiązujący kod kulturowy – na przykład szekspirowski – by dostrzec podobieństwa. Bohaterem filmu jest wrażliwy nastolatek, wychowujący się w cygańskiej osadzie na obrzeżu miasta. Adam ma 14 lat i jego życie znalazło się w zawieszeniu. Skończył gimnazjum i nie ma szans na kontynuowanie nauki, a na domiar złego – nagle stracił ojca. Wkrótce matka ponownie wychodzi za mąż – za stryja, który zgodził się objąć opieką czwórkę dzieci wdowy. Nie jest w tym szczególnie skuteczny: jeden z braci Adama uzależnia się od narkotyków, wchodzi w konszachty z dilerami, którzy dotkliwie karzą go za próbę oszustwa. Z dnia na dzień chłopak czuje się coraz bardziej samotny – matka zajmuje się mężem, dziewczyna, w której się podkochuje, osiąga wiek, w którym – wedle romskich obyczajów – może zostać wydana (a właściwie – sprzedana) za mąż, co może poprawić sytuację bytową jej rodziny; jedynym oparciem zostaje ksiądz, który próbuje rozbudzić w dorastającej młodzieży romskiej inne ambicje – choćby sportowe. Inne, bo ambicją tej młodzieży jest osiągnąć status stryja Adama, który – co się wkrótce okaże – jest złodziejem i paserem, a przy okazji użycza pożyczek na lichwiarski procent i de facto kontroluje podziemny światek osady. Adam szuka innej drogi, może liczyć na pomoc socjologów, badających romską społeczność. Ale czy można na nich polegać? Ich kierowca opowiada rasistowskie dowcipy, a poza tym tradycja nakazuje ostrożność wobec gadżiów. Także stryj ma gadżiów za głupców – jeleni, których łatwo wykorzystać: okraść nie-Roma nie jest grzechem, ale wystąpienie przeciwko innym Romom, choćby odbieranie skradzionych przedmiotów – jak najbardziej. Co więc zrobić z przeczuciem, że sprawcą śmierci ojca jest stryj? To właśnie ten szekspirowski filtr: sytuacja jak z „Hamleta”. W śnie czy też w myślach ukazuje się Adamowi duch ojca, który niedwuznacznie wskazuje na stryja jako winnego swojej śmierci, więcej – daje synowi narzędzie, którym należy go pomścić. Dokonanie zemsty to przekreślenie nadziei na nowe, inne życie – z dala od cygańskiej osady, ale godne, wśród innych ludzi, nieważne jakiej narodowości. Ale jednocześnie cios zadany stryjowi może oznaczać uwolnienie sąsiadów od satrapy, decydującego o ich losie, usunięcie – nie wiadomo – strażnika złej tradycji czy hamulcowego, stojącego na drodze do postępu i demokracji…Martin Šulik nie zadaje pytań, nie zostawia też gotowych odpowiedzi: rozstrzygnięcie dylematów Adama pozostawia widzowi. Aby mu to ułatwić, używa czytelnych kodów – poza szekspirowskim chwytem z „Hamleta”, na którym buduje zasadniczy wątek swego bohatera, sięga po realizm społeczny w tonacji neorealizmu – świat na ekranie utrzymany jest w szarej tonacji, bez jakichkolwiek upiększeń, a postać księdza pracującego z młodzieżą to bezpośrednie odwołanie do klasycznego „Miasta chłopców” (1938). Ale mimo wszystkich wysiłków i warsztatowej sprawności ekipy Martina Šulika pozostaje wrażenie bezsilności wobec ciągnących się od wieków romskich problemów – dobrze znane ze wspomnianych już filmów dokumentalnych. Pytanie, czy mamy narzędzia niezbędne do ich rozwiązania? Pewnie tak, ale jak na razie nie potrafimy ich nie tylko wykorzystać, ale nawet wskazać. Konrad J. Zarębski, Cygan, „Kino” 2012, nr 6, s. 81-82

„TANGO LIBRE”

23 04 2013 tango

Reżyseria Steve McQueen

„Tango Libre” Frederica Fonteyne’a to opowieść o strażniku więziennym JC (Francois Damiens), który wiedzie wyjątkowo nudne i monotonne życie. Jedyną ekstrawagancją, na którą sobie pozwala, jest nauka tanga. Podczas jednej z lekcji poznaje promienną, młodą Alice (Anne Paulicevich), matkę piętnastolatka, która przewróci do góry nogami jego poukładane życie. Następnego dnia spotyka ją w więziennym pokoju widzeń, gdzie kobieta odwiedza jednocześnie dwóch więźniów – Fernanda (Sergi Lopez) i Dominica (Jan Hamenecker) – przyjaciół i partnerów w przestępstwie. Jeden z nich jest jej mężem, a drugi kochankiem. Więzienny strażnik zakochuje się w niej, z niedowierzeniem obserwując, iż kobieta  żyje wedle własnych reguł, nie bacząc na sztywne normy. Film jest ostatnią częścią trylogii Fonteyne’a traktującej o kobietach i miłości. Po dwóch wcześniejszych częściach – „An Affair of Love” i „Gilles’ Wife”, w rytmie tanga, oczami zakochanego strażnika więziennego, oglądamy portret kobiety, która akceptuje ograniczenia, które życie przed nią stawia.

Dwanaście lat temu na Warszawskim Festiwalu Filmowym pokazano znakomity „Związek pornograficzny” Frédérica Fonteyne’a. W tej nieoczywistej historii miłosnej dwojga atrakcyjnych ludzi w sile wieku, rozwijającej się w ramach narzuconych sobie przez kochanków ograniczeń i stworzonego dystansu, najważniejsze chwile reżyser skrył przed widzami za zamkniętymi drzwiami sypialni. Grający w filmie Nathalie Baye i Sergi Lopez zostali najlepszymi aktorami festiwalu weneckiego. Kilka lat później Fonteyne zrealizował „Żonę Gillesa” – rozgrywającą się w prowincjonalnej Francji lat trzydziestych ubiegłego wieku historię małżeńskiej zdrady i kobiety, kochającej męża za mocno. „Tango Libre” też opowiada o uczuciu. To zamknięcie trylogii o miłości kobiet, rozwijanej przez wymienione obrazy. I znowu – udana produkcja, tym razem została uhonorowana w Wenecji, a dwa miesiące temu zdobyła Główną Nagrodę Konkursu Międzynarodowego 28. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Powraca w niej przed kamerę zawsze intrygujący Katalończyk Sergi Lopez a obok niego pojawia się znany choćby z „Delikatności” François Damiens i Anne Paulicevich – nie tylko odtwórczyni głównej roli Alice, katalizatora przemian we wszystkich czterech ekranowych mężczyznach, ale też współscenarzystka filmu a prywatnie żona reżysera. W „Tango Libre” autorzy sięgają po tango, by opowiedzieć, jak taniec ten wyzwala od konwenansu, jak wzbudza namiętność i pasję leczącą z samotności i nieśmiałości. Jak układa życie na nowo. Gdyby Fonteyne poprzestał na takim ogrywaniu tanga, salę do jego ćwiczeń czyniąc głównym miejscem spotkań bohaterów, powstałby banał. Ale widzowie oglądają także obskurne wnętrza więzienia, w którym Jean-Christophe jest strażnikiem. Wiedzie życie pozbawione emocji. Przeżywa je tylko ćwicząc tango. Partnerującą mu podczas lekcji kobietę zauważa w więzieniu, gdy ta odwiedza osadzonego tam mężczyznę. Zaraz potem widzi ją, gdy rozmawia z innym mężczyzną, dopytującym o przyczyny nieobecności ich syna. Alice zaczyna fascynować Jean-Christophe’a, ale ten wie, że musi poprzestać na jej obserwowaniu – bliższe kontakty z więźniami i ich bliskimi są zakazane. Cóż z tego, skoro po raz pierwszy od dawna w jego życiu pojawiły się zapomniane emocje, stłamszone przez rutynę zawodową? Nie tylko więc nie rezygnuje z utrzymywania znajomości z Alice, lecz coraz bardziej angażuje się w oryginalną zażyłość tej kobiety i matki nastolatka z dwoma mężczyznami jednocześnie. Fernand to mąż a Dominic to kochanek, w dodatku są przyjaciółmi. Obaj wiedzą o sobie wszystko i obaj kochają Alice a ona ich. Ale to więzienie a nie sielanka – zbyt wiele uczuć nagromadzonych w zbyt małej przestrzeni, by można to było wytrzymać. Próba samobójcza jednego z mężczyzn doprowadzi do przełomu…Gdy tango pojawia się w więzieniu, staje się okazją dla nakręcenia najlepszych scen, bardzo filmowych i dramatycznych. Fernand, zazdrosny o Alice, chce się dla niej nauczyć tańczyć. Prosi o lekcje innego więźnia, Argentyńczyka (notabene, jest tam też polski osadzony). Męskie tango, szybkie i agresywne, to pokaz siły i dominacji, przypomina sztuki walki. Pamięta się te kadry, a odsuwa w niepamięć ostatni akt filmu, zbyt nieprawdopodobny, stylistycznie nie pasujący do reszty. Z drugiej strony, gdyby potraktować ten dramat jako ekranową opowieść rozegraną jak jeden długi taniec, finał przypomina swoim szaleństwem właśnie ostatnie takty tanga, efektowne i zakończone mocnym uderzeniem. Kino belgijskie przeżywa ostatnio renesans. Oferuje ciekawe historie z nietuzinkowymi bohaterami, „zwyczajnie niezwyczajnymi” ludźmi wykonującymi banalne profesje. Takimi jak pracownica poczty i tirowiec w „Moskwie, Belgii” Christophe’a van Rompaeya, rodzina bezrobotnych pijaków w „Boso, ale na rowerze” Felixa Van Groeningena, robotnica w fabryce czekoladek z „Marieke, Marieke” Sophie Schoukens, marynarze w „Czarnym oceanie” Marion Hänsel, wreszcie trzech niepełnosprawnych w „Hasta la vista!” Geoffreya Enthovena. Belgijscy reżyserzy nie oceniają tych postaci, nie patrzą na swoich bohaterów z góry. Zderzają to, co szorstkie z tym, co zabawne, piękno z brzydotą, sytuacje śmieszne z cierpkimi. Mieszają nastroje tak, by na ekranie tworzyła się poezja. Nie mają przy tym problemów z finansowaniem projektów. Powstaje wiele filmów realizowanych przez niekwestionowane talenty – konkurencja nieustannie depcze tam sobie nawzajem po piętach. Dla kina – aby było coraz lepsze – to świetna sytuacja. Anna Kilian, Tango Libre, „Kino” 2012, nr 12, s. 71

Poprzedni artykułDKF „Powiększenie” – repertuar
Następny artykułSezon rowerowy czas zacząć!