„VINCENT CHCE NAD MORZE” 13.01.2014 godz. 19.00
„KRÓLOWIE LATA” 20.01.2014 godz. 19.00
„DZISIAJ JESTEM BLONDYNKĄ” 25.01.2014 godz. 19.00
„VINCENT CHCE NAD MORZE”
Reżyseria Ralf Huettner
„Vincent chce nad morze” to błyskotliwa i niezwykle czuła komedia drogi, w której trójka młodych bohaterów zmaga się z problemami psychicznymi, niechęcią społeczeństwa i brakiem miłości. Vincent, Marie i Alex biorą życie w swoje ręce, ruszając w pełną szalonej radości podróż przez Europę. Film został obsypany licznymi nagrodami za aktorstwo, reżyserię i scenariusz, których ukoronowaniem była podwójna Niemiecka Nagroda Filmowa. „Vincent chce nad morze” rozbawił w niemieckich kinach ponad milion zachwyconych filmem widzów.
„W mojej głowie siedzi klaun, który sra mi na synapsy” – tak sarkastycznie określa swoją chorobę Vincent (Florian David Fitz), kiedy kolejny tik spina jego ciało i twarz. Dwudziestosiedmioletni mężczyzna, choć umysłowo w pełni sprawny, żyje inaczej niż jego rówieśnicy. Nie może być taki jak oni – wyklucza go bowiem wyjątkowo podstępna, zwodząca otoczenie choroba, która bez jego woli i zgody każe mu krzyczeć, obrażać, często fizycznie atakować otoczenie. (…)
Ralf Huettner bazuje w „Vincencie…” na ogranym, znanym widowni schemacie fabularnym. Podchodzi do niego bez finezji innowatora i dociekliwości psychoterapeuty, ale z urzekającą gracją i delikatnością. Decyduje się na snucie opowieści „ku pokrzepieniu serc”, w której słabości są po to, by je przezwyciężać, samotność zostaje pokonana przez szczerą przyjaźń, a prawdziwe uczucie potrafi rozgrzać nawet najbardziej lodowate serce. To 96 minut łagodnego, angażującego spotkania z ludzkimi dylematami. Choć bohaterowie cierpią na specyficzne przypadłości, w gruncie rzeczy niewiele różnią się od tak zwanych „normalnych” ludzi. Nietrudno się więc zidentyfikować z ich wahaniami, frustracjami i lękami. Relację z ekranowymi wydarzeniami pomagają zbudować aktorzy świetnie interpretujący swoje postaci (szczególne imponujący jest występ Fitza, który odpowiada także za scenariusz) oraz krajobraz, który w filmie odgrywa bardzo ważną rolę. Kadry sfilmowane przez operatora Andreasa Bergera w przepięknych niemieckich i włoskich plenerach mają w sobie majestat, spokój i przestrzeń, których brak w dyskotekowo pulsujących głowach bohaterów. Płynące z obrazów kojące emocje udzielają się także widzom. Film Huettnera to żadne wielkie kino, ot, kolejna uczuciowa filmowa opowiastka o outsiderach. Jednak łatwo znaleźć dla niej ciepłe miejsce w sercu.
Anna Tatarska, Vincent chce nad morze, „Kino” 2013, nr 10, s. 82
„KRÓLOWIE LATA”
Reżyseria – Jordan Vogt-Roberts
Joe, Patrick i Biaggio skończyli już 15 lat i mają dość słuchania rodziców. Tego lata chcą spróbować wszystkiego, wziąć życie w swoje ręce i stać się mężczyznami. We trzech uciekają do lasu, budują dom i żyją jak królowie. Przynajmniej taki był plan… Wszystko komplikuje się, kiedy w leśnym domu pojawia się piękna Kelly, wspólny obiekt westchnień Joe i Patricka.
Gdybym nadal miał 15 lat, byłbym pewnie filmem Jordana Vogta-Robertsa zachwycony, gdyż dobrze oddaje ów przełomowy moment w życiu człowieka, gdy zaczynamy krytycznie patrzeć na świat. Kończą się iluzje dzieciństwa, nabiera się rozumu, kształtów i świadomości. Znacie? To posłuchajcie. (…) Żeby wejść w tę historię, trzeba przede wszystkim zaakceptować jej umowność. Uznać za prawdopodobne to, że małolatom udaje się w parę dni postawić prowizoryczny, ale jednak dom na łące. Nie dziwić się, że szeroko zakrojone poszukiwania uciekinierów równie szerokim łukiem omijają miejsce ich pobytu, choć znajduje się ono o „rzut beretem” od rodzinnego miasteczka. Vogt-Roberts wraz ze scenarzystą, Chrisem Gallettą, mają chyba świadomość słabych punktów fabuły, gdyż próbują przełamać realistyczną konwencję absurdalnym humorem, odrobiną surrealizmu, a nawet nadać fragmentom filmu „tryb warunkowy”: może to, co widzimy na ekranie, jest tylko projekcją chłopięcych fantazji? Sięgają w tym celu do „nieśmiertelnych” chwytów, takich jak np. zdjęcia zwolnione. (…)
Niepełnoletni wojownicy próbują w leśnych ostępach odtwarzać rytuały i zachowania zaczerpnięte z książek przygodowych, co pokazane zostało z niejaką ironią. Okazuje się, na przykład, że polowanie na dziką zwierzynę idzie im średnio, więc koniec końców chyłkiem przemykają do pobliskiego supermarketu, by tam kupić jedzenie. Do ich domku zawita także kobieta, która stanie się – również zgodnie ze schematem – klinem rozbijającym męską wspólnotę. (…) Coś się dla chłopaków definitywnie skończy, ale jednocześnie wakacje w kniei będą ich rytuałem przejścia do kolejnego etapu życia. Przez moment mignie motyw śmiertelnego zagrożenia, jednak komediowa forma i ten epizod weźmie w nawias. Niewiele wyczułem w filmie Vogta-Robinsona gorzkiego smaku dorastania, kiedy to dopadają nas pierwsze bolesne rozczarowania i dramaty. „Królowie lata” to raczej kalejdoskop barwnych zdjęć z niezapomnianych wakacji na łonie natury, spędzonych w kumpelskim gronie.
Bartosz Żurawiecki, Królowie lata, „Kino” 2013, nr 09, s. 81
„DZISIAJ JESTEM BLONDYNKĄ”
Reżyseria Marc Rothemund
Film Marca Rothermunda, reżysera znanego m. in. z poruszającego obrazu „Sophie Scholl – ostatnie dni”, powstał w oparciu o bestsellerową książkę holenderskiej studentki Sophie van der Stap. W 2005 roku zachorowała ona na bardzo rzadką odmianę raka piersi. Swoją niecodzienną walkę z chorobą opisywała na blogu, który później, już po szczęśliwym zakończeniu chemioterapii, wydała w formie pamiętnika.
Szalony wypad na Sylwestra do Antwerpii razem z najlepszą przyjaciółką to wymarzony początek Nowego Roku. Jak to bywa w filmach dla młodzieży, przed Sophie i Annabel świat stoi otworem. Dziewczęta są niezależne, żądne sukcesów; mają ochotę nareszcie wyrwać się z rodzinnego domu, a przy okazji postudiować coś, co przede wszystkim będzie brzmiało bardzo orientalnie. Ich świat to połączenie ironicznego serialu „Girls” i telewizyjnego klasyka „Beverly Hills 90210″. Oto przed nami otwarta, wyzwolona młodzież, która, koniec końców, jest całkowicie zależna od pieniędzy dobrze sytuowanych rodziców. Czar pryska w gabinecie lekarskim w rodzinnym Hamburgu. Sophie (Lisa Tomaschewsky) ma dwadzieścia jeden lat i właśnie zdiagnozowano u niej raka opłucnej. Czeka ją kilka miesięcy chemioterapii a następnie naświetlania – szanse na całkowity powrót do zdrowia są znikome.(…)
Sophie w filmie Marka Rothemunda za wszelką cenę próbuje traktować swoje problemy zdrowotne jak coś w rodzaju spektaklu. Z jednej strony prawie wojskowa musztra: regularne posiłki, kalendarz, na którym zakreśla kolejne dni terapii, wsparcie rodziny. Z drugiej – bunt i życie na krawędzi – jak w hollywoodzkim produkcyjniaku obyczajowym. Sophie przyjmuje różne wymyślone tożsamości, aby przeżyć jak najwięcej.
Prawdopodobnie nie wypada ironizować, kiedy w filmie pojawia się odważna bohaterka próbująca przezwyciężyć chorobę. Jednocześnie trudno pozostać obojętnym wobec faktu, że filmowa Sophie przypomina lalkę, która jest zainteresowana przede wszystkim wyglądem zewnętrznym i swoją atrakcyjnością dla płci przeciwnej. Jeszcze bardziej chaotycznie robi się w momencie, kiedy dziewczyna zaczyna rozmawiać ze swą chorobą, personifikując ją i od czasu do czasu prosząc o wygraną. Wszystko razem daje efekt mętny i komiczny zarazem. Nie można odmówić filmowi Rothemunda waloru edukacyjnego.
Rzeczywiście wątek badań i przeciwdziałania nowotworom wydaje się bardzo istotny. Kiedy pacjentka nie biega po modnych kawiarniach Hamburga, karnie przyjmuje chemię, potem naświetlania. Niby wszystko zostaje pokazane punkt po punkcie – cierpiąca rodzina, sfrustrowany chłopak, surowy lekarz itd. Jednak szpital, w którym leczy się Sophie, to coś nierealnego – bajkowa przestrzeń. Bardzo trudno pozbyć się wrażenia, że w „Dziś jestem blondynką” oglądamy filmowe marzenie o terapii antynowotworowej z cyklu: jak to powinno wyglądać? Owszem niektórzy umierają, inni wygrywają, ale wszyscy z uśmiechem na ustach, jakoś tam pogodzeni ze swoim losem. Chorzy są po prostu szczęśliwi – chorują w nowoczesnej, profesjonalnej placówce, na którą każdy bez wyjątków może sobie pozwolić, ot tak.
Joanna Ostrowska, Dziś jestem blondynką, „Kino” 2013, nr 12, s. 81