TYLKO ZWIĘRZĘTA NIE BŁĄDZĄ – seans DKF Powiększenie – przełożony
REALIZACJA | OBSADA |
Reżyser – Dominik MollScenariusz – Gilles MarchandDominik MollZdjęcia – Patrick GhiringhelliMuzyka – Benedikt SchieferMontaż – Laurent RoüanScenografia – Emmanuelle Duplay | Denis Ménochet – Michel FarangeLaure Calamy – Alice FarangeDamien Bonnard – Joseph BonnefilleNadia Tereszkiewicz – MarionBastien Bouillon – Żandarm Cédric VigierValeria Bruni Tedeschi – Evelyne Ducat |
O FILMIE:
Zagadkowe zniknięcie kobiety podczas burzy śnieżnej sprawi, że pięcioro nieznajomych zostanie uwikłanych w tajemnicę, która wykracza daleko poza senne górskie miasteczko we Francji. Każda z postaci ma coś na sumieniu i nie chce dzielić się wszystkimi swoimi sekretami. Większość z nich to idealiści, którzy marzą o ucieczce od szarej rzeczywistości, odnalezieniu miłości czy spełnienia. Łączy ich poczucie frustracji oraz nietypowa sytuacja, w jakiej się znaleźli. Poświęcone poszczególnym bohaterom rozdziały filmu obrazują nie tylko różne punkty widzenia na temat samego zaginięcia Evelyn, ale stopniowo odkrywają też zależności między nimi. Kolejne elementy tej oryginalnej układanki zaczynają do siebie pasować.
Dominik Moll to już od dobrych dwóch dekad jedno z ciekawszych nazwisk francuskiego kina niezależnego. Autor takich intrygujących pozycji jak Leming czy Harry, twój prawdziwy przyjaciel (subwersywnej energii i mrocznego klimatu nie można odmówić też nie do końca udanemu Mnichowi z Vincentem Casselem) rok temu zaprezentował w Wenecji kolejną nieoczywistą opowieść filmową – Tylko zwierzęta nie błądzą. Rozpisany na imponujący zespół aktorski (Denis Ménochet, Damien Bonnard, Valeria Bruni Tedeschi, Laure Calamy – nazwiska może nie słynne, ale mocno rozpoznawalne w panoramie francuskiego kina) obraz jest wielowątkową historią o… no właśnie, o czym? To pierwsze z pytań, jakie stawia przed widzem Moll. To film utkany z niepewności, niewypowiedzianych pytań i wszechobecnego niepokoju – może niepozorny, ale niesłychanie ciekawy.
Moll rozpoczyna Tylko zwierzęta… jak duszną zagadkę kryminalną, skręcając później ku bardziej psychologicznym oraz obyczajowym konwencjom. Częste zmiany wiodącego tonu opowieści towarzyszą na najprostszym poziomie klarownemu podziałowi na rozdziały, które ukazują obracającą się wokół wyjściowego zdarzenia osobistą historię konkretnej postaci. Poznajemy Alice i Michela prowadzących razem gospodarstwo rolne, mieszkającego na uboczu Josepha, młodą kelnerkę Marion i dojrzałą rozwodniczkę Evelyne, a także – w cokolwiek zaskakującym przełamaniu – mieszkającego w ubogiej dzielnicy iworyjskiej metropolii Armanda. Niezależnie od postaci i lokacji cechą charakterystyczną opowieści jest chłód – w sensie fizycznym jako element zimowej scenerii, ale przede wszystkim chłód emocjonalny, alienujący bohaterów od siebie nawzajem i od reszty świata. Chłód ten przenika dusze i mrozi życie, zdające się w końcu rozpaczliwą walką o przetrwanie pośród zimowych wichrów. Szkatułkowa opowieść jest przy tym niesamowicie organiczna, każdą emocję czy doświadczenie przedstawiając w niewymuszony, autentycznie poruszający sposób. Dzięki temu film Molla od razu pochłania uwagę i wciąga, niepostrzeżenie sytuując widza w samym środku burzy ludzkich tragedii.
Sprowadzone do surowej esencji, Tylko zwierzęta nie błądzą to błyskotliwy dramat psychologiczny, w którym kolejno odkrywane karty poplątanej intrygi ukazują nam rodzaj kolektywnego portretu ludzkości trawionej przez egzystencjalny lęk, zagubionej we własnych emocjach i tragicznie, bezradnie błądzącej w świecie. Każda postać jest tu w inny sposób zagubiona, a podążanie za emocjonalnymi, instynktowymi impulsami przeważnie kończy się źle. Ciekawa jest przy tym perspektywa geograficzna Francuza – rozpoczyna i rozwija swoją opowieść w prowincjonalnym miasteczku we Francji, by później przeciąć losy tamtejszych jednostek z Afryką (Abidżan służy przy tym za synekdochę całej postkolonialnej przestrzeni kontynentu, przynajmniej tej frankofońskiej). Reżyser manifestuje tym samym refleksyjne spojrzenie na rzeczywistość, przekraczającą przestrzeń i powiązaną złożonymi relacjami na wielkie odległości. Stąd też w przedziwny sposób u Molla łączą się afrykański spirytualizm, gnostyckie doświadczenie ducha i najbardziej przyziemny materializm. Mieszanka ta brzmi być może ekstrawagancko, ale gwarantuję, że w Tylko zwierzęta… wypada ona nad wyraz dyskretnie i dzięki temu przekonująco.
W drugiej części filmu narracyjna dyscyplina ulega pewnemu rozluźnieniu – ostatni element układanki jest znacznie obszerniejszy, rozwija się wolniej i daje nam więcej detali. Wcześniejsze wątki okazują się wstępem, ramą, w którą wpisywana jest wiodąca opowieść – wszystkie razem stopniowo odkrywają całość układanki. Gdy Moll rozwija ostatnią część historii rozpisaną de facto na perspektywę dwóch postaci, można nieomal zapomnieć o początkowych, skutych mrozem i przysypanych śniegiem aktach. A jednak wracająca co jakiś czas i przecinająca znane nam już kadry narracja sprawia, że cokolwiek konwencjonalny dramat obyczajowy, w który przeradza się Tylko zwierzęta nie błądzą, zachowuje gęstość i układa się w nieco bardziej skomplikowaną opowieść. Odkrywanie kolejnych warstw tych samych zdarzeń, wyjaśnianie i ukazywanie innych kontekstów odgrywa tu rolę problematyzowania rzeczywistości, rysowanej jako tragiczna wypadkowa wielu ludzkich tułaczek.
W przedziwny sposób u Molla łączą się afrykański spirytualizm, gnostyckie doświadczenie ducha i najbardziej przyziemny materializm.
Pierwsze akty filmu wprawiały mnie w niekłamany zachwyt, mój entuzjazm musiał jednak wyhamować. Choć Moll panuje nad opowieścią, konsekwentnie przeplatając poszczególne historie, można odczuwać lekki żal, że niektóre wątki i postaci nie doczekały się mocniejszego rozwinięcia. W Tylko zwierzęta nie błądzą zostało co najmniej kilka opowieści, którym nie dane było do końca się spełnić. Mam tu na myśli przede wszystkim perspektywy postaci granych przez Laure Calamy i Valerię Bruni Tedeschi – ich wątki Moll nieco oddelegowuje na dalszy plan, niemal dusząc kiełkujące w znakomitych kreacjach potencjały, przykrojone do służebnej roli wobec głównej (męskiej) trajektorii. Szkoda, bo mnie osobiście to właśnie Alice i Evelyne wydały się tu najciekawsze i najbardziej organiczne. Tym większa szkoda, że Moll zdecydował się poświęcić ostatni akt filmu na trochę nieprzystającą do reszty konfrontację, po której otrzymujemy jeszcze trącące sztampą i pójściem na skróty „domknięcie kręgu”. Nieoptymalne rozłożenie sił na wątki rzutuje też na fluktuacje napięcia i nastroju (od ocierania się o mistycyzm do prostolinijnych obserwacji socjologicznych) i osłabia siłę rażenia filmu, po wręcz natchnionym otwarciu tracącego swoje metafizyczno-egzystencjalne zacięcie.
Trzeba jednak przyznać, że i z tych ostatnich generycznych minut Moll jest w stanie wydobyć coś frapującego, otwierając kolejne wątki. Film pozostaje w ten sposób niedomknięty, co dopełnia koncepcji reżysera, któremu wypada więc chyba wybaczyć niewykorzystane tropy i uleganie pokusom „podkręcenia” międzyludzkich splotów. Ostatecznie francuskiemu reżyserowi udaje się wytworzyć w Tylko zwierzęta… pełną subtelnych napięć, niedopowiedzeń i możliwych podtekstów mozaikę. Największą siłą filmu okazują się subtelne, niepozorne kadry, które oddziałują z niebywałą siłą na nasz emocjonalny radar – szczekający w samochodzie pies, niesamowicie intensywny wyraz twarzy Marie-Victoire Amie w ostatnim ujęciu, zlęknione niczym u Tarkowskiego spojrzenie Damiena Bonnarda znad ramienia kochanki. Z takich misternych, trudnych do wyrzucenia z pamięci detali bierze się wyjątkowość obrazu Molla i to dzięki nim faktycznie robi on mocne wrażenie.