„MOJE WSPANIAŁE ŻYCIE” – Przegląd Kina Polskiego
Nagrody Indywidualne – Najlepszy reżyser Łukasz Grzegorzek
REALIZACJA | OBSADA |
Reżyser – Łukasz GrzegorzekScenariusz – Łukasz GrzegorzekZdjęcia – Weronika BilskaMuzyka – EmadeMontaż – Maria Zuba, Łukasz GrzegorzekScenografia – Jagna DobeszKostiumy – Anna SikorskaDźwięk – Zofia Moruś, Marcin Popławski | Agata Buzek – Joanna „Jo” LisieckaJacek Braciak – Witek LisieckiAdam Woronowicz – MaciekMałgorzata Zajączkowska- BabciaPaweł Kruszelnicki – JanJakub Zając – AdamWiktoria Wolańska – Karina |
O FILMIE
Troskliwa córka, wyluzowana matka, lubiana nauczycielka, żona, z którą można konie kraść – Joanna – w każdej z tych ról wypada doskonale. I w żadnej z nich od dawna nie czuje się sobą. Dlatego prowadzi podwójne życie, ma tajemnicę, którą nie dzieli się z nikim. Bo gdyby ktoś się dowiedział, byłby to koniec wszystkiego, co w jej świecie wydaje się takie „wspaniałe”. To historia kobiety, która nie chce być już grzeczną dziewczynką. Czy jednak wystarczy jej odwagi, by się zbuntować, zatrząść posadami małżeństwa, stracić reputację i sięgnąć po to, na czym naprawdę jej zależy?
Osoby, które widziały „Czarną owcę” Aleksandra Pietrzaka, będą miały na seansie „Mojego wspaniałego życia” uczucie déjà vu. Oba filmy utrzymane są w podobnym słodko-gorzkim tonie, redefiniują pojęcie rodziny i opowiadają o kobiecie, która miała siłę w końcu powiedzieć: „dość!”. Film Grzegorzka niesie przy tym pocieszenie, że nawet życie niespełnione i frustrujące może być wspaniałe. Jo uczy angielskiego w lokalnym technikum rolniczym, jest żoną dyrektora, matką ucznia i babką uroczego – jak sama mówi – „gówniaka”. Na dodatek jest również córką – seniorki rodu chorującej na demencję. Opisywanie jej przez rodzinne role jest jak najbardziej na miejscu, bo „Moje wspaniałe życie” to film właśnie o rodzinie – o tym, jak bardzo bywa opresyjna, nieznośna, zaborcza, ale również niezbędna do życia. I to nie przypadek, że w samym centrum filmu znajduje się bardzo mocna jednostka, która stara się wyemancypować. Jo jest zarazem zmysłowa, zabawna, despotyczna, miła i arogancka. Jest i babcią, i kochanką jarającą blanty. Potrafi być surową belferką i matką-kumpelką. Tak wieloaspektowa bohaterka staje się wiarygodna na ekranie tylko wtedy, gdy gra ją wybitna aktorka. Na szczęście tak właśnie jest w tym wypadku. Agata Buzek potrafi nas do żywego przejąć, rozśmieszyć i emocjonalnie rozbroić. Jej Jo jest rozbita, nieskładna, połamana i niespójna – jak całe życie tej bohaterki. I właśnie dlatego jest autentyczna, bo definiują ją sprzeczności, które jednak bardzo łatwo zrozumieć. Grzegorzek opowiada o jej życiu muzyką, zdjęciami, montażem, próbując oddać harmider codzienności i nieład nieuczesanych myśli. Codziennie rano przy śniadaniu wnuk ryczy, dzieci biegają, matka żąda zupy, a mąż ma wszystko w nosie. Natomiast Jo z coraz mniej stoickim spokojem stara się ten chaos ujarzmić. I może najbardziej zaskakujące jest to, że jej się to udaje. W czym tkwi jej sekret? Tych ma bez liku, bo w przerwach od robienia kanapek, niańczenia „gówniaka” i przewijania matki tańczy nago, pali trawę i baraszkuje z kochankiem. Życiowy balans potrafi zachować do momentu, kiedy komedia obyczajowa zamienia się w coś na kształt kryminału, w którym Jo wciela się w zestresowaną i nieporadną detektywkę. Szuka osoby, która podsyła jej anonimowe groźby, lojalnie uprzedzające, że „ma przejebane”. Zdjęcia i nagrania, które dostaje, dowodzą, że ktoś doskonale zna jej grzeszki. Czy przyszedł czas na spowiedź?
Grzegorzek nie ma zamiaru zaciągać niewiernej i odurzonej narkotykami niewiasty do konfesjonału, bo woli z nią beztrosko tańczyć do hitów Maanamu i popalać skręty, udowadniając, że życie jest wspaniałe, gdy ma swoje tajemnice, a człowiek wolność. To recepta Grzegorzka na szczęście? W żadnym razie – reżyser nie próbuje nas do niej na siłę przekonać. Czy zdradzanie męża jest fajne? Czy palenie trawy jest rozsądne? Czy ignorowanie dzieci jest godne pochwały? A kto to wie? I z jakiej racji ktoś miałby kogokolwiek w tej materii pouczać? – wydaje się mówić Grzegorzek. Jo kibicujemy bynajmniej nie za kryształową moralność, a za autentyczność. Za to, że nienawidzi swojego życia i że będzie go broniła do końca. Grzegorzkowi natomiast kibicujemy za bezbłędne opanowanie sztuki balansowania między dowcipem a powagą. Chyba nikt w polskim kinie nie ma obecnie takiego słuchu do żartobliwych dialogów jak właśnie on. Każda potyczka słowna – a jest ich wiele – skrzy się humorem, ripostami i puentami. Zresztą Grzegorzek robi to od swojego pierwszego filmu. Już w „Kamperze” zdefiniował swoje kino. Jest ono słodko-gorzkie, komediodramatyczne i śmieszno-tragiczne. Celnymi żartami rozbraja narastające napięcie, ale tylko po to, by na koniec emocjonalnie nas powalić. Jednocześnie Grzegorzek za każdym razem serwuje nowe opowieści, nieodkryte jeszcze emocje i oryginalne punkty widzenia. Przy trzecim filmie pozwolił sobie nawet na puszczanie oka do uważnych widzów jego wcześniejszych dzieł. Zwróćcie tylko uwagę, co tym razem dzieje się między bohaterką graną przez Karolinę Bruchnicką i postacią Jacka Braciaka, którzy w „Córce trenera” grali córkę i ojca. Natomiast obdarzenie bohatera granego przez Braciaka „rogami” jest niejako zemstą za to, co Marek Bana uczynił niegdyś pewnemu Kamperowi. Ale to w żadnym razie nie oznacza, że Grzegorzkowi kończą się pomysły czy się powtarza, przestawiając tylko wcześniej już ustawione klocki. Jakąż cudowną dezynwolturą należy się wykazać, by obsadzić w roli amanta brzuchatego Adama Woronowicza, który podkrada żonę eleganckiemu Jackowi Braciakowi! Ileż inwencji twórczej wymaga na dodatek uczynienie kochanka z nauczyciela higieny chowu bydła, który po godzinach dokarmia gołębie na dachu swojego samochodu. A podobnym smaczków jest w filmie znacznie więcej! Grzegorzek potrafi celebrować życie – cieszyć się nim, ale równocześnie je bezwzględnie obnażać, kibicując przy tym swoim bohaterom, którzy nieporadnie bo nieporadnie, ale po swojemu prą do przodu. Czy nie tego właśnie najbardziej potrzebujemy? Potwierdzenia, że żadne życie nie jest wspaniałe? Dzięki temu może w końcu zauważymy, że to nasze jest nawet całkiem znośne.
MICHAŁ PIEPIÓRKA Kino nr 10/2021