dkf

„RODZINY SIĘ NIE WYBIERA” 07.01.2019 godz. 19:00
„TULLY” 14.01.2019 godz. 19:00
„FOKSTROT” 21.01.2019 godz. 19:00
„BOSO PO ŚCIERNISKU” 28.01.2019 godz. 19:00

 

„RODZINY SIĘ NIE WYBIERA”

19 12 2018 dkf1

Reżyseria: Dany Boon

Najnowszy film specjalisty od najlepszych komedii – Dany’ego Boona, gwiazdy hitów: „Przychodzi facet do lekarza”, „Jeszcze dalej niż Północ” i „Kobieta na Marsie, mężczyzna na Wenus”. Obraz ten stał się ogromnym sukcesem we Francji, gdzie przez 3 tygodnie królował na szczycie Box Office, pobił frekwencję produkcji „Nowe oblicze Greya” i zgromadził w kinach ponad 5 MILIONÓW WIDZÓW!!
Wszyscy znają go jako pozbawionego rodziny, wychowanego w sierocińcu genialnego projektanta wnętrz ukrywającego się pod tajemniczym pseudonimem: Valentin D. Wspólnie ze swoją piękną partnerką Constance, kolejnymi kolekcjami rzucają na kolana Paryż i światowy design. Wszystko zmieni się jednak, kiedy o jego istnieniu przypomni sobie, mieszkająca w prowizorycznej przyczepie na północy Francji i posługująca się ciężkim do zrozumienia dialektem, szalona rodzina. Obchodząca właśnie urodziny matka Valentina D. oraz brat wraz z żoną i córką bez zapowiedzi przyjeżdżają do Paryża i rzucają się w objęcia przerażonego projektanta podczas otwarcia wystawy prezentującej jego najnowszą kolekcję. Na domiar złego, w wyniku wypadku samochodowego traci on pamięć i cofa się do własnych wspomnień z czasu, gdy miał 17 lat – wtedy nie znał jeszcze swojej obecnej partnerki i kochał się w obecnej żonie brata. Zapomina również jak mówi się po francusku z pięknym paryskim akcentem i zaczyna niezrozumiale bełkotać w dziwacznym dialekcie z dalekiej północy kraju. Constance zrobi wszystko, by odzyskać swojego dawnego partnera. Rodzina Valentina zostaje w Paryżu i dołoży wszelkich starań, aby wywrócić jego życie do góry nogami.

Dany Boon to znany już w całej Europie autor, aktor, reżyser i producent popularnych komedii, które przyciągają miliony widzów. Ich sukces zmusił akademię francuskich Cezarów do stworzenia specjalnej nagrody publiczności, wręczonej Boonowi uroczyście na ostatniej ceremonii za film „Agent specjalnej troski”.

Podobnie jak w swym reżyserskim debiucie „Jeszcze dalej niż północ” (2008, drugi w kolejności kasowy sukces dziesięciolecia w kinie francuskim), w „Rodziny się nie wybiera” twórca, pochodzący z okolic Lille, wraca do rodzinnych korzeni. Ten region większości Francuzów kojarzy się z nieprzyjemnym dla ucha dialektem, paskudną aurą, kuchnią zredukowaną do frytek i tłustej kiełbasy oraz… Danym Boonem.

Jesteśmy daleko od wizerunku „słodkiej Francji” zalanej winem i słońcem. Akcent z Północy nie sprawdza się też zupełnie w Paryżu, zwłaszcza jeśli ma się ochotę zrobić karierę w sferach artystycznych.

W „Rodziny się nie wybiera” autor nie odkrywa na nowo gołębiego serca i hojności ludzi z Północy, ale posługuje się ich rzekomą naiwnością i „zacofaniem”, żeby ośmieszać paryski snobizm, egoizm i życiowe zakłamanie.

Rodzinka z Północy, która pojawia się niespodziewanie w intensywnym życiu Valentina D. – człowieka sukcesu artystycznego i paryżanina z wyboru (Dany Boon) – daleka jest od ideału. Na jej czele stoi energiczna mamuśka, zagrana brawurowo przez Line Renaud, przyjaciółkę i krajankę reżysera, która była muzą tej komedii.

Jej filmowy syn, brat Valentina (Gus Leclyse), to mało dynamiczny rolnik „bio” ze skłonnością do alkoholu, jego żona (Valérie Bonneton) nie może zrozumieć zasad funkcjonowania pralni chemicznej, a ojciec rodziny (Pierre Richard) żyje w świecie starych samochodów, olejem silnikowym podlewając ekologiczne warzywa.

Valentin D. – stylista i architekt wnętrz – połączył swe losy z piękną, zdolną Constance Brandt (Laurence Arné) i poddał się opiece teścia (François Bérléand), który bardzo sprawnie kieruje karierami córki i zięcia, bez moralnych oporów prowadząc ich na szerokie wody showbiznesu. Valentin stał się ekspertem od dobrego gustu najbardziej snobistycznych klientów, nie może więc pozwolić sobie na kompromitację, jaką stanowi jego rodzinka. Woli udawać sierotę niż przyznać się do swego wstydliwego pochodzenia.

Cóż, kiedy rodzina postanawia przypomnieć o sobie w najmniej stosownym momencie, podczas ekskluzywnego wernisażu w świątyni współczesnej sztuki, wśród śmietanki paryskich VIP-ów. Konfrontacja ze wstydliwie skrywaną przeszłością niesie szereg perypetii, które kończą się wypadkiem Valentina. Bohater budzi się w szpitalu i wydaje mu się, że znowu jest nastolatkiem. Mówiącym dialektem chti i zakochanym w swej przyszłej bratowej.

I ten oto nastolatek odkrywa na nowo świat sukcesu, o którym marzył i o który walczył: jego dwulicowość, śmieszność, a nawet okrucieństwo. Wielbiciele i klienci Valentina uciekają od niego w popłochu, słysząc okropny akcent artysty.

Satyra Boona odwołuje się do filmów Jacques’a Tati, zagubionego w świecie modnej, zimnej i dalekiej od ludzkich potrzeb technologii. Scena, w której Valentin i Constance przeszukują wszystkie szafki pięknego zestawu kuchennego w poszukiwaniu kubka do kawy, mogłaby znaleźć się w filmie słynnego komika.

Krytyka paryskiego snobizmu i życia zbudowanego na fikcyjnych wartościach nie jest jednak bezwzględna i bezapelacyjna. Przede wszystkim dzięki postaci Constance, której mama Valentina instynktownie nie lubi, a która walczy o miłość swego zdziecinniałego męża jak lwica, ucząc się nawet jego okropnego dialektu. Morał: nic nie jest ani kompletnie czarne, ani białe, mieszkańcy Północy to nie święci, a piękne, zdolne i bogate paryżanki nie są obowiązkowo wysuszonymi emocjonalnie i aroganckimi snobkami.
Dany Boon jako autor potrafi zręcznie nakreślić komediowe portrety. Złota palma pierwszeństwa należy się tu Line Renaud, autentycznej w świętym gniewie matki z Północy, która łaknie synowskiej miłości ale nie za cenę swej dumy i honoru. Orderem uśmiechu odznaczamy Laurence Arné, ekranową małżonkę Valentina, której talent aktorski i komediowy przebił samego Dany Boona, opierającego swą grę na kilku sprawdzonych grymasach.

W „Rodziny się nie wybiera” dużą rolę odgrywają trzy postaci kobiece: żona, matka i pierwsza miłość bohatera. To ewolucja, a nawet rewolucja w męskocentrycznym dotąd filmowym świecie Boona. Zawdzięczamy ją z pewnością współscenarzystce Sarah Kaminsky.

Jak na komedię film jest raczej długi i ma kłopoty z rytmem. Scenki komediowe nie zawsze prowokują salwy śmiechu, ale summa summarum, całość oferuje prawie dwie godziny dobrej i przemyślanej rozrywki.

 

„TULLY”

19 12 2018 dkf2

Reżyseria: Jason Reitman

Mąż, dom i trójka dzieci! Marlo to prawdziwa superbohaterka, ale czasem nawet superbohaterki potrzebują chwili wytchnienia. Pewnego wieczoru w drzwiach domu Marlo zjawia się tajemnicza niania, Tully… Młoda, seksowna i zwariowana opiekunka szybko wywraca do góry nogami życie całej rodziny. Marlo musi zmierzyć się z przebojową i pełną energii dziewczyną, która ma w sobie wszystko to, co Marlo utraciła.

Przedmieście Nowego Jorku. Trzydziestokilkuletnia Marlo (Charlize Theron) w zaawansowanej ciąży, z dwójką małych dokazujących dzieci u boku, próbuje przygotować śniadanie i wyjazd do szkoły. W raczej małym (jak na amerykańskie warunki klasy średniej) domu na nic nie ma miejsca, bałagan jest wszechobecny, a sama Marlo, oblepiona dziecięcymi naklejkami, umazana obiadową papką i roztopioną czekoladą, wykończona kieratem ledwo jest w stanie dotrwać do wieczora. Na domiar złego jedno z dzieci, wyraźnie autystyczne, sprawia kłopoty w szkole i Marlo musi stoczyć bój z dyrektorką placówki.

Mąż Marli, Drew (Roy Livingston), prowadzi nieźle prosperującą firmę, ale z jakiegoś tajemniczego powodu bohaterowie nie mogą pozwolić sobie na opiekunkę do dzieci albo choćby sprzątaczkę. Nie mówiąc już o dostosowaniu możliwości prokreacyjnych do realiów ekonomicznych. Drew, jak przystało na współczesnego Piotrusia Pana, spędza wieczory, grając na konsolecie.

Małżeństwo, niegdyś pewnie szczęśliwe (troje dzieci w końcu nie pojawiło się chyba przez przypadek!), przechodzi poważny kryzys. Szczytem wszystkiego jest komentarz Drew, który wróciwszy z pracy i zastawszy rodzinę przy kolacji, wyśmiewa umęczoną Marlę za kulinarną nieudolność: znów pizza z zamrażalnika!

Dramat staje się jeszcze bardziej dojmujący po narodzinach trzeciego dziecka. Szkraby dokazują jak zwykle, a do tego niemowlę wymaga karmienia i nocnego wstawania. W pseudonowoczesnym społeczeństwie matka jest niezastąpiona. Nikt nie słyszał o karmieniu butelką, dzieleniu obowiązków z ojcem dziecka? Jednym słowem, jeśli jeszcze nie jesteś matką, kobieto, pomyśl dwa razy!

Wybawieniem okazuje się dopiero brat bohaterki: stereotypowy człowiek sukcesu (świetny w roli młodego biznesmena Mark Duplass), który ma kasę, ale i pomysły, jak uczynić bardziej znośnym życie w ogóle, a w szczególe życie siostry. Nie ma skrupułów, żeby z poczuciem satysfakcji sprezentować jej nocną opiekunkę do niemowlaka.

Tak w życiu Marli pojawia się Tully. Żadna z niej pani Doubtfire czy Mary Poppins, ale z niemowlęciem radzi sobie doskonale. Obecność dziewczyny pozwala Marli na nowo odnaleźć samą siebie: wyspać się, zrzucić wagę, oddać się pieszczotom z mężem…

Tully coraz intensywniej wkracza w życie rodziny. Pojawia się o dowolnej porze w dzień i w nocy, zaprzyjaźnia się z Marlo, samotną w kieracie macierzyństwa. Potrafi nawet rozbudzić na nowo pożądanie w mężu gospodyni. Aż pewnego dnia pomoże Marlo wyrwać się wieczorem do miasta do ulubionej knajpy…

Wolność jednak, choćby chwilowa, ma zgubne skutki. A z okowów rodzinnego życia nie da się wyrwać. Powoli rozwijająca się czarna komedia (perypetie samotnej de facto matki ogląda się właściwie jak ciąg niemal slapstickowych gagów) nieoczekiwanie przeradza się w thriller.

Najmocniejszą stroną filmu są aktorki: Charlize Theron i Mackenzie Davies, idealnie wcielające się w dwie odsłony tej samej kobiety, przed i po macierzyństwie. Z wprawą kameleona Theron odtwarza kolejne wcielenia Matki-Monstera. Jak zauważyła Amy Nicholson w „Guardianie”: „Theron wyglądała na szczęśliwszą, prowadząc ciężarówkę przez pustynię w postapokaliptycznym świecie Mad Maxa niż w domowym kieracie”.

Davies, niezbyt atrakcyjna na pierwszy rzut oka, o intrygującej urodzie przypominającej młodą Frances McDormand, zagrała w „Marsjaninie” i „Blade Runnerze 2049”, gdzie świetnie wykorzystano jej naturalny chłód i kanciastość, tu skontrastowaną z ciepłem i „rozmemłaniem” matki Theron. Mackenzie wykorzystała też w kreacji Tully doświadczenie z filmów kręgu „american indie”.

Na American Film Festival pokazywany był thriller „Zawsze piękna” (Always Shine) z jej udziałem, gdzie jak w „Personie” Bergmana – oczywiście porównanie dotyczy jedynie zarysu historii, nie klasy filmu – bohaterka Mackenzie przejmowała tożsamość przyjaciółki.

„Tully” to film z pozoru feministyczny. Choć wyreżyserował go Jason Reitman, scenariusz napisała Diablo Cody, autorka „Juno” i „Kobiety na skraju dojrzałości” (Young Adult), relacjonujących poprzednie etapy życia kobiety: nastolatki i dwudziestoparolatki. Diablo wychowała dwoje dzieci, pracując zawodowo (jako striptizerka!).

Domyślam się, że część doświadczeń przeniosła do scenariusza (w końcu nieczęsto żeńskie imiona kończą się na „o”). Musiały być to przeżycia traumatyczne, skoro film tak jednoznacznie odstręcza od macierzyństwa. Jawi się ono jako pułapka bez wyjścia, nie sprawia żadnej radości czy satysfakcji, choćby z obserwacji rozwoju dziecka i odwzajemnianej miłości.

Pierwsza, zdecydowanie komediowa część filmu zapowiada naturalistyczną obserwację życia amerykańskiej klasy średniej w aspekcie macierzyństwa, rzadko dotąd obecnym w kinie. Druga część, znacznie bardziej dramatyczna, jedynie najgorsze wnioski z tej obserwacji potwierdza.

Jeśli „Tully” miała kobietom „uwikłanym” w macierzyństwo pozwolić poczuć się mniej samotnie – kompletnie tego zadania nie spełniła. Skutek filmu jest – wbrew założeniom twórców – podobny do tego, jaki ma dla wielu „Mother!” Aronofsky’ego.

W gruncie rzeczy „Tully” to film przede wszystkim antykoncepcyjny: posiadanie potomstwa jawi się nie tylko jako doświadczenie męczące, ale wręcz prowadzące do tragedii. Nie oglądajcie filmu Reitmana i Cody, jeśli właśnie planujecie dzieci. Istnieje ryzyko, że możecie nagle zmienić plany.

Urszula Śniegowska, Tully, „Kino” 2018, nr 05, s. 76-77

 

„FOKSTROT”

19 12 2018 dkf3

Reżyseria: Samuel Maoz

Pewnego dnia Michael i Daphna Feldmanowie, zwyczajne izraelskie małżeństwo, zostają zdruzgotani niespodziewaną wiadomością. W ich domu pojawiają się żandarmi i informują o śmierci ich syna, Jonathana podczas służby na niemal pustym posterunku wojskowym. Z biegiem czasu Michael staje się coraz bardziej sfrustrowany niekończącymi się wizytami krewnych, składających nieszczere kondolencje. Podczas gdy jego żona przeżywa żałobę w ciszy i spokoju, Michael wpada w gniew, który przybiera coraz bardziej absurdalne rozmiary – analogicznie do surrealistycznych doświadczeń wojennych jego syna.

„Nieważne dokąd idziesz. Zawsze znajdziesz się w punkcie wyjścia – mówi w filmie Maoza główny bohater, nawiązując do kroków tytułowego fokstrota. Czyli tak naprawdę nieważne, jak bardzo będziesz się starał, zawsze przegrasz. Twój los nie może się zmienić. Samuel Maoz, twórca słynnego „Libanu”, po raz kolejny wraca do tematu traumy wywołanej konfliktem izraelsko-palestyńskim. Tym razem mierzy się ze zjawiskiem zwanym szchol. W izraelskim społeczeństwie rodziców, którzy stracili swoje dzieci, nazywa się „szchulim”. Język reaguje na rzeczywistość. Jeśli coś powtarza się notorycznie, trzeba to nazwać.

W domu Feldmannów w Tel Awiwie nikt nie spodziewa się tej przerażającej wiadomości. Posłańcy to zawsze ludzie w mundurach. Matka otwiera drzwi i mdleje – wystarczy zaledwie kilka sekund, żeby zdała sobie sprawę, że jej dziecko nie żyje. Gdy tylko wojsko przekroczy próg domu rodziców zmarłego, rozpoczyna procedurę. Nakazuje rodzicom, żeby zachowali spokój, pili wodę i spokojnie oddychali. Aplikuje także zastrzyk uspokajający. Histeria i rozpacz nie są mile widziane.

W „Fokstrocie” (Srebrny Lew na festiwalu w Wenecji w roku 2017) Samuel Maoz opowiada historię tych, którzy zginęli, ale z perspektywy tych, którzy pozostali w żałobie. Rodzice nie mogą zobaczyć zwłok syna, Jonathana. Nie mają pojęcia, jak zginął.

W filmie Maoza oprócz opowieści o odejściu dziecka, które ginie w wyniku konfliktu czy raczej z powodu zamordystycznej polityki jednego kraju wobec drugiego, chodzi także o pokazanie kierunków rozwoju polityki historycznej Izraela. Państwo kontroluje społeczeństwo za pomocą strachu.

Strach budowany jest na motywie powtórzenia – dokładnie tak, jak w krokach fokstrota. Jeśli jest raz do przodu, to na pewno trzeba będzie się cofnąć. Coś, co stało się kiedyś – Holocaust – może się powtórzyć. Izraelski obywatel nie może do tego dopuścić. Narracyjny majstersztyk Maoza polega na tym, że szuka takich powtórzeń nie tylko w strukturze swojej opowieści, ale również w pamięci własnego społeczeństwa.

Druga część filmu rozgrywa się w bazie wojskowej Jonathana przy jednym z posterunków kontrolnych na drodze. Surrealistyczny pejzaż pustyni, szlabanu i kilku amerykańskich gadżetów podkręca przechylony kontener, w którym śpią wojskowi. Z dnia na dzień jest coraz bardziej krzywo. Z nudów można jedynie mierzyć zmiany nachylenia.

Czasoprzestrzeń przypomina świat z filmów Jeana-Pierre’a Jeuneta. Wszystko jest iluzją, która pozostaje poza głównym nurtem – bogaty Tel Awiw nie widzi tego, co dzieje się na głębokiej prowincji. To właśnie w takich miejscach dochodzi do tragedii. To właśnie w takich miejscach pusta puszka wypadająca z palestyńskiego samochodu zostaje uznana za granat. To właśnie tutaj kryją się najstraszniejsze zbrodnie.

W „Fokstrocie” nie ma miejsca na przemilczenia, bo ukryte zawsze wyjdzie na jaw. Ukochany syn rodziny Feldmannów rysuje komiks. Motyw przewodni to czarny iks na twarzy bohatera. Tak jakby nie chciał on czegoś zobaczyć. Odwracanie wzroku od konfliktu, bagatelizowanie agresywnej polityki własnego kraju – to coś, co Izrael opanował do perfekcji. Z drugiej strony, opowieść graficzna uruchamia historię rodzinną, włącza holokaustową perspektywę i motywy pornograficzne. Poza tym odsłania tajemnicę z przejścia granicznego.

Scenariusz „Fokstrota” powstał długo przed wprowadzeniem w Izraelu nowego prawa, które, delikatnie rzecz ujmując, zalegalizowało istnienie obywateli drugiej kategorii. Bycie Izraelczykiem to priorytet. Inne grupy etniczne mają „status specjalny”. Film Maoza stanowi zapowiedź tego, co dzieje się dzisiaj. Atakuje koncept izraelskiej pamięci i podwójne standardy w stosunku do mieszkańców tej ziemi. Zapowiada, że dalej już tak się nie da. Ostatnia część „Fokstrota” to wizualizacja kary za bierność. Nie, nie można po prostu odwrócić wzroku i bezkarnie żyć obok.

Joanna Ostrowska, Fokstrot, „Kino” 2018, nr 09, s. 74

 

„BOSO PO ŚCIERNISKU”

19 12 2018 dkf4

Reżyseria: Jan Svěrák

Trwa II wojna światowa. Eda wraz z ojcem i matką opuszcza Pragę i przeprowadza się na wieś, gdzie mieszkają jego krewni, w tym wujek, który ma w rodzinie opinię czarnej owcy. Chłopca czekają tam zabawy w towarzystwie lokalnych dzieciaków, pierwsze, mniej lub bardziej śmiałe doświadczenia z dziewczynami, przeróżne domowe awantury. Gdzieś w tle nieustannie toczą się krwawe wojenne zmagania, ale nie przeszkadza to zbytnio Edzie w korzystaniu z licznych uroków dzieciństwa. Najnowszy film Jana Svěráka to prequel jego pochodzącej z 1991 roku Szkoły podstawowej.

W najnowszym filmie Jan Svěrák spogląda w daleką, wojenną przeszłość i sięga wspomnieniami – zarówno własnymi, jak i filmowymi – do dzieciństwa. Nie czyni tego bynajmniej sam, partneruje mu w tym stały współpracownik, wszechstronny aktor i scenarzysta Zděnek Svěrák. „Boso po ściernisku” to kolejny film znanego, oscarowego duetu syn i ojciec, a także rodzaj prequelu „Szkoły podstawowej” (1991), stanowiącej pełnometrażowy debiut Svěráka Juniora.

Protektorat Czech i Moraw, II wojna światowa. Mały Eda Souček, wraz z rodzicami, zmuszony jest opuścić praskie blokowiska. Miejska rzeczywistość ulega mglistemu zatarciu, a wiejska familia żyje – dosłownie i w przenośni – „w kupie”. Główny bohater zaczyna z coraz większa śmiałością odnajdywać się w nowym otoczeniu między krowami i żołnierzami. Stałymi elementami krajobrazu stają się na przemian przemoc i życzliwość. Uniwersum dzieci rządzi się własnymi prawami i pomalutku uniezależnia się od problematycznego świata rodziców skrywających różnego rodzaju animozje i tajemnice. W przypadku Edy odkrywanie uroków sielskiej prowincji idzie w parze z odkrywaniem odwagi w sobie samym. Okres dorastania to dla niego czas skradzionych wspomnień, które „na dobre i na złe” naznaczą jego przyszłość.

„Boso po ściernisku” nie jest filmem rozliczeniowym. Choć II wojna światowa naznacza w dużym stopniu doświadczenie i codzienność przedstawionych na ekranie postaci, najnowsze dzieło twórcy „Koli” to przede wszystkim opowieść o pamięci. Mozaikowa całość została sprawnie podzielona przez reżysera na epizody odnoszące się – w bezpośredni bądź też w bardziej nieoczywisty sposób – do poszczególnych członków rodziny Součków (dziadków, rodziców i „groźnego” wuja-partyzanta Wilka). Życiorys każdej z postaci uległ przefiltrowaniu przez dziecięcą wrażliwość i składającą się na nią subtelną ironię, naiwność i dobroduszność. Najnowszym film Svěráka obfituje również w elementy stanowiące specjalność artystów z kraju Bohumila Hrabala: odnajdywanie cudowności w niekiedy wrogiej i „nieznośnie zwyczajnej” rzeczywistości, przekształcanie pozornych banałów w niezapomniane, poetyckie zdarzenia. Choć „dziecięca perspektywa” pozwala umotywować wszelką „powszedniość niepowszednią”, warto zauważyć, że owa ucieczka od „żelaznego realizmu” w stronę surrealizmu to cecha wspólna całej filmografii Jana Svěráka. Przedstawiony na ekranie „mikroświat” urzeka wyidealizowaną prostotą wyglądów i zachowań, a także – programowym wręcz – brakiem wzniosłości.

Czy „Boso po ściernisku” stanowi przykład, jakże uwielbianych przez polską publiczność, czeskich (tragi)komedii? W dużej mierze tak. Najnowsze dzieło twórcy „Butelek zwrotnych” charakteryzuje się słodko-gorzkim posmakiem, a także zabawą z różnymi konwencjami. Svěrák nie stroni od sentymentalizmu, nostalgii czy powagi, jednakże czyni to w odpowiednich proporcjach. Dorośli bohaterowie bywają „mało bohaterscy” i śmieszni, dzieci zaś zadają ważne pytanie dotyczące własnej tożsamości i odwagi rodzącej się na styku dwóch różnych porządków dziejowych. Wspomnienia Eda wieńczy przecież euforyczne przywitanie „nowego” i – jak pokaże zarówno wielka historia, jak i filmowa kontynuacja losów rodziny Součków – równie problematycznego dla bohaterów czasu. Czasu, który w kontekście poszukiwań czeskiego humoru nigdy nie bywa stracony. Ale też czasu, który odznaczy się symboliczną przemocą, manipulacją i wzniesieniem na ołtarze „nowych”, socrealistycznych ideałów.

Diana Dąbrowska Filmweb

Poprzedni artykułProtokół z posiedzenia komisji konkursowej (część II – sesja merytoryczna) z dnia 4 stycznia 2019 r.
Następny artykuł„Na zapleczu” remontu dworca