dkf

„BLOKADA” 03.10.2016 godz. 19.00
„NIEWYGODNA PRAWDA” 17.10.2016 godz. 19.00
„NASZA MŁODSZA SIOSTRA” 24.10.2016 godz. 19.00
„OPIEKUN” 31.10.2016 godz. 18.00

 

„BLOKADA”

28 09 2016 blokada

Reżyseria Emin Alper

„Blokada” to odkrycie zeszłorocznego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji, gdzie film otrzymał trzy nagrody, a zarazem zwycięzca drugiej edycji ogólnopolskiego projektu Scope100.
Zaskakująco celna, porażająca wizualnie wizja współczesnego świata, który przenika wszechobecna atmosfera inwigilacji, zagrożenia terroryzmem i społecznego szaleństwa. Film w reżyserii Elmina Alpera otrzymał Nagrodę Specjalną jury w Wenecji, przyznaną przez wybitnych reżyserów: Alfonso Cuarona („Grawitacja”), Pawła Pawlikowskiego(„Ida”), Nuri Bilge Ceylana („Zimowy sen”) i Hou Hsiao-hsiena („Zabójczyni).
Na obrzeżach 14-milionowej metropolii, w atmosferze społecznych napięć, lęku i podejrzliwości, dochodzi do spotkania dwóch braci, którzy nie widzieli się od 20 lat. Kadir wychodzi z więzienia pod warunkiem tajnej współpracy z policją. Będzie musiał zaskarbić sobie zaufanie pełnego podejrzeń, opuszczonego przez żonę i dzieci Ahmeta. Jednak bracia nie zdają sobie sprawy, że prawdziwe zagrożenie czyha bliżej, niż im się wydaje…
Można by pomyśleć, że to postapokaliptyczna wizja przyszłości: wyludnione przedmieścia, mężczyźni, którzy skrupulatnie kolekcjonują podejrzane przedmioty według sobie tylko znanego klucza, i bezpańskie psy zabijane konsekwentnie, jednym celnym strzałem. Ale inspiracją dla Emina Alpera były prawdziwe wydarzenia – krwawy konflikt kurdyjsko-turecki, akty terrorystyczne, które wstrząsają tureckimi miastami. Na festiwalu w Wenecji reżyser, wyróżniony m.in. Specjalną Nagrodą Jury, stwierdził wręcz, że w kontekście obecnej sytuacji w Turcji „Blokada” jest bardzo realistycznym filmem.
Kadir czujnie obserwuje sąsiadów, szczegółowo notuje, czym się zajmują. Swoją pracę wykonuje coraz gorliwiej. Z podobnym uporem dąży do odnowienia relacji z młodszym bratem, Ahmetem, który także posłusznie wypełnia rozkazy – ze specjalnie utworzonym oddziałem jeździ po okolicy i z broni myśliwskiej zabija psy.
Im bardziej Kadir nalega na rozmowy i spotkania, tym bardziej Ahmet się wycofuje. Jest w tych dwóch mężczyznach coś zwierzęcego: mową ciała, błagalno-przeszywającym spojrzeniem Ahmet przypomina zastraszonego psa gotowego do kąsania i ucieczki, Kadir – napastliwy, gwałtowny – jakby szykował się do ataku. Ahmet ukrywa się przed bratem w mieszkaniu, ale i dom okazuje się pułapką. To tutaj mężczyzna, sparaliżowany strachem, popada w szaleństwo. Kadir – nie potrafiący pogodzić się z przeszłością, bezsilny wobec niechęci Ahmeta – podejmuje rozpaczliwe próby naprawy błędów. Ale jest już za późno na braterską bliskość, na wsparcie i zrozumienie.
Alper niemal całkowicie rezygnuje z drastycznych scen – grozę wzbudza już sam obraz Stambułu. Miasto jest dosłownie sine, jakby obumarłe (znakomite zdjęcia Adama Jandrupa), a ten niezdrowy stan podkreślają jeszcze pojawiające się czasami bardziej intensywne barwy, jak krwista, brudna czerwień. Tę przemyślaną kompozycję tonów – chłodu i potężnej, agresywnej energii – ma również ascetyczna, drapieżna muzyka Cevdeta Ereka. Świat „Blokady” wibruje przy jej akompaniamencie.
Film tureckiego reżysera trafia do polskich kin decyzją widzów biorących udział w plebiscycie Scope100 – ich wybór cieszy, bo choć wśród propozycji znalazły się naprawdę ciekawe tytuły, żaden film nie opowiadał o palących kwestiach i silnych emocjach w tak dopracowany, sugestywny sposób. „Paranoja i sen versus rzeczywistość” – powiedział Alper, pytany w Wenecji, co mogłoby stanowić jego znak rozpoznawczy. W „Blokadzie” reżyser zaciera granicę między jawą a koszmarną wizją – te twarde podziały wydają się zresztą niemożliwe w kraju ogarniętym wojną.
Alper przygląda się mechanizmom wszechmocnej i brutalnej władzy; jak mówi w jednym z wywiadów, w Turcji nie rozwiązuje się konfliktów, ale tłumi je, sięgając po środki charakterystyczne dla systemu totalitarnego. Reżyser opisuje jednostkę w sytuacji terroru, a obraz ten jest wyjątkowo mroczny – bohaterowie nigdy nie znajdą ukojenia, wojna nie będzie miała dla nich końca. Nie tylko dlatego, że jednego tyrana zastąpią kolejni.
Twórca kieruje uwagę widzów na prywatny wymiar dramatu Kadira i Ahmeta: samotni, bezradni czują, że życie wymyka im się z rąk. Łudzą się jeszcze, że mogą to naprawić albo chociaż temu zaprzeczyć, wycofać się. Ale każdy ich krok to krok w przepaść – brną w szaleństwo jak w hipnozie, sami dla siebie są największym zagrożeniem. Alper zdaje się mówić, że może jednak nie wojna jest największym koszmarem, ale to, co projektuje zniewolony przez nią umysł – niekończące się fantazje, mnożące się domysły: kto czyha za drzwiami, z której strony nadejdzie śmierć, co skrywa ciemność w głębi domu.
Dominika Bierczyńska, Blokada, „Kino” 2016, nr 6, s. 86

 

„NIEWYGODNA PRAWDA”

28 09 2016 prawda

Reżyseria James Vanderbilt

„Niewygodna prawda” to film demaskujący szokujące fakty z przeszłości jednej z najważniejszych osób w historii USA. Czy za fasadą amerykańskiej demokracji stoi kłamstwo? Czy media są wolne i stoją na straży prawdy? W głównej roli wystąpiła zdobywczyni Oscara Cate Blanchett („Blue Jasmine”, „Carol”) oraz niezrównany Robert Redford powracający do kina spod znaku „Wszystkich ludzi prezydenta” i „Trzech dni kondora”.

W 2004 r. Amerykanie wybierają nowego prezydenta. W trakcie kampanii producentka telewizyjna Mary Mapes (Blanchett) pracuje nad materiałem, który może wstrząsnąć posadami polityki. Wspólnie ze swoim ambitnym zespołem oraz jednym z najsłynniejszych prezenterów telewizyjnych Danem Ratherem (Redford) emituje przełomowy reportaż o szokującej przeszłości prezydenta Georga W. Busha. Tajemniczy ludzie, którzy zatuszowali kompromitujące fakty, nie poddają się jednak bez walki. Materiał zostaje wykorzystany przeciwko dziennikarzom, którzy stają w świetle jupiterów. Wczoraj bohaterowie, dziś uznani za zdrajców, będą musieli bronić nie tylko swojej reputacji, ale i podstaw amerykańskiego ustroju. Czy uda im się wygrać walkę z siłami potężniejszymi niż wolność i demokracja?
Niedawny triumf oscarowy filmu „Spotlight” przypomniał widzom o ważnej roli dziennikarstwa śledczego. Nie dość, że ekipa gazety „Boston Globe” po żmudnych staraniach odkryła niewygodną dla wielu prawdę, to jeszcze miało to przełożenie na konkretne, pozytywne zmiany społeczne. Film Jamesa Vanderbilta przedstawia kolejną historię medialną rodem z Ameryki. Choć i tu mamy do czynienia z autentycznymi wydarzeniami, to ich finał jest zupełnie inny. W tym przypadku okazuje się, że prawda zależy od punktu widzenia, a jej siła rażenia może zostać skutecznie ograniczona przez możnych tego świata.
Głównymi postaciami filmu są Dan Rather (Robert Redford), który przez wiele lat był twarzą wiadomości telewizyjnych sieci CBS i korespondentem prestiżowego programu informacyjnego „60 Minutes”, oraz producentka tego programu, Mary Mapes (Cate Blanchett). W 2004 roku ten duet przygotował kontrowersyjny materiał publicystyczny na temat rzekomego uchylania się ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych George W. Busha od służby wojskowej w okresie wojny wietnamskiej.
Jeżeli wierzyć dokumentom, do których dotarli dziennikarze, to posiadająca duże wpływy w Teksasie rodzina Bushów załatwiła synowi przydział do lokalnego oddziału Gwardii Narodowej, chroniąc go w ten sposób przed niebezpieczeństwem wyjazdu na front do Wietnamu. Później młody Bush jakoby kiepsko wywiązywał się z nałożonych na niego obowiązków, a przez wiele miesięcy wręcz nie pojawiał się w jednostce. W oficjalnych papierach wszystko jednak było w jak najlepszym porządku. Ktoś więc albo kłamał, albo fałszował dokumenty. Wypisz, wymaluj, idealny kąsek dla dziennikarzy.
Krótki okres przygotowań do emisji sprawia, że nie wszystkie dokumenty są odpowiednio przebadane od strony ich autentyczności. Mimo drobnych wątpliwości, dziennikarze decydują się jednak na wypuszczenie materiału. Program oglądany jest w całej Ameryce z ogromnym zainteresowaniem. Jego znaczenie jest tym większe, że w tym samym czasie Bush ubiega się o wybór na drugą kadencję. Po zakończeniu emisji rozpętuje się burza medialna. Prawica amerykańska zarzuca realizatorom niewiarygodność dokumentów i oskarża ich o świadomą stronniczość polityczną. Dyrekcja sieci CBS stosunkowo łatwo poddaje się zewnętrznym presjom.
Po forach internetowych zaczyna płynąć ściek inwektyw. Anonimowi internauci w niewybredny sposób wygrażają autorom programu. Niekontrolowany – albo też odgórnie sterowany – wybuch społecznych emocji skutecznie spycha na margines wszystkie kwestie merytoryczne. Na niepodważalną część przedstawionych w programie informacji i na wynikające z nich konkluzje nikt już nie zwraca specjalnej uwagi. Po co komu prawda?
Przygotowując program o prezydencie Bushu zrobiła, co mogła. Według Vanderbilta, ostra reakcja na wyemitowany materiał jest przede wszystkim wynikiem działania grupy internetowych pieniaczy, którzy z klucza odrzucają wszystkie niepasujące do ich ideologii tezy i odpowiednio nakręcają opinię publiczną. Na czyje zlecenie działają, to już inna sprawa. Mapes, której punkt widzenia dominuje w filmie, szczególnie mocno przeżywa zawodową porażkę. Blanchett nadaje tej postaci niezbędną wielowymiarowość, umiejętnie łącząc elementy kobiecego ciepła i zrozumienia z siłą intelektu. To ona jest w końcowym rozrachunku centralnym punktem całej opowieści.
Epilog tej historii można łatwo znaleźć w wielu źródłach encyklopedycznych. W porównaniu z pokrzepiającym na duchu sukcesem zespołu Spotlight, losy ekipy programu „60 Minutes” potoczyły się zupełnie inaczej. Okazało się, że uzależniona od korporacyjnych struktur sieć CBS jest czymś innym niż „Boston Globe”, wyborczy rok 2004 to nie to samo co 2001, a urzędujący prezydent kraju ma o wiele silniejszą pozycję niż kościół katolicki. Wpływ na rozwój wydarzeń wywarła też coraz bardziej znacząca w społeczeństwie rola internetu, dla którego główną pożywką są osobiste opinie i emocje, a nie fakty.
Czasy się zmieniają i to niekoniecznie na lepsze. O tym, że w dzisiejszych mediach nie zawsze liczy się prawda, lecz koniunktura polityczna i związany z nią biznes, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Manipulacja staje się naturalnym narzędziem pracy, a prawość i odwaga cywilna zbędnym luksusem. W tym kontekście czymś zupełnie oczywistym jest pojawiająca się w filmie sugestia, że chłodna kalkulacja zarządu wymaga, by w razie konieczności poświęcić człowieka dla dobra firmy i jej możnowładców. Silniejsi jak zwykle rozdają karty. Nie tylko w Ameryce.
Zbigniew Banaś, Niewygodna prawda, „Kino” 2016, nr 5

 

„NASZA MŁODSZA SIOSTRA”

28 09 2016 siostra

Reżyseria Hirokazu Koreeda

Trzy siostry mieszkają w wielkim starym domu w Kamakurze pod Tokio. Kiedy dowiadują się o śmierci ojca, którego nie widziały od 15 lat, jadą na daleką prowincję, aby wziąć udział w pogrzebie. Tam poznają swoją nastoletnią przyrodnią siostrę, o której istnieniu nie wiedziały. Zapraszają ją, by zamieszkała razem z nimi i postanawiają zrobić wszystko, by młoda dziewczyna poczuła się częścią rodziny. Film Hirokazu Kore-edy to realistyczny i pełen niuansów portret relacji między czterema siostrami, a także słodko-gorzka opowieść o ludziach, żyjących w nadmorskim mieście. Na tle niezwykłej przyrody opowiada poruszającą historię o skomplikowanych emocjach, poszukiwaniu siebie i budowaniu więzi rodzinnych.
Porównywany do Yasujirô Ozu japoński reżyser Hirokazu Kore-eda to cierpliwy obserwator międzypokoleniowych relacji. Portretuje rodzinę, wzajemne zależności. krępujące więzy, skrywane pretensje, rozpacz, która nie znajduje ujścia, ale rośnie latami, po cichu.
I tak, w „Nikt nie wie” (2004) czwórka młodych bohaterów musi się wspierać w związku z przedłużającą się miesiącami nieobecnością matki; w „Ciągle na chodzie” (2008) rodzina spotyka się z okazji kolejnej rocznicy śmierci najstarszego brata, a w „Jak ojciec i syn” – jedynym filmie Japończyka, który trafił do polskiej dystrybucji – dwie pary dowiadują się, że przez sześć lat, na skutek pomyłki w szpitalu, wychowywały nie swoje dzieci. Historie brzmią dramatycznie, ale Kore-eda rezygnuje z sensacji. Wydobywa autentyzm, urodę codzienności i drobnych wydarzeń, które toczą się w niespiesznym, łagodnym tempie.
Spojrzenie Kore-edy jest pełne empatii. Reżyser dostrzega to, co budzi nadzieję; minione zdarzenia zostawiły w bohaterach ślad, pozwolą im dojrzeć i pokonać dystans. Bo wspominane tytuły są pochwałą bliskości – choć historie osadzone zostały w japońskich realiach, to mają wymiar uniwersalnych opowieści o miłości i przyjaźni. Nie inaczej jest w „Naszej młodszej siostrze”, filmie opartym na mandze autorstwa Akimi Yoshidy.
W leżącym nieopodal Tokio nadmorskim mieście Kamakura, w pięknym starym domu żyją trzy dorosłe siostry: Chika, Yoshino i Sachi. Z matką widują się sporadycznie, ojciec założył nową rodzinę, nie mają z nim kontaktu od kilkunastu lat. To właśnie Sachi – rozsądna, troskliwa, nieco szorstka – przejęła rolę gospodyni; stara się utrzymać dom w ryzach, choć wspólne życie młodych kobiet przypomina – jak powie jedna z nich – życie w żeńskim akademiku. Rano trudno wstać na czas, co chwila wybuchają drobne konflikty, ale serdeczna atmosfera sprzyja zabawie i wzajemnym docinkom.
Pewnego dnia bohaterki dowiadują się o śmierci ojca. W trakcie pogrzebu Sachi zwraca uwagę na jedno z jego dzieci. To Suzu – skromna, wrażliwa, nad wiek dojrzała (zwłaszcza w porównaniu z uroczymi, nieco trzpiotowatymi Chiką i Yoshino). Jej biologiczna matka nie żyje, a w kolejnej żonie ojca dziewczyna nie znajduje wsparcia. Widząc jej samotność, Sachi proponuje, by przeprowadziła się do nich, na co Suzu przystaje z nieśmiałą radością. Młode kobiety zaczynają wspólne życie we czwórkę.
Suzu szybko stanie się dla trzech sióstr przyjaciółką, ale jej nagłe pojawienie się w ich życiu pociągnie za sobą konsekwencje znacznie poważniejsze niż dzielenie finansów na czworo. Obecność Suzu zmusza do konfrontacji z przeszłością. Dziewczynka, choć skryta, w przypływie szczerości podzieli się swoimi refleksjami: przecież jej ukochany ojciec winien jest rozpadu rodziny, a mimo to przyrodnie siostry bez wahania przyjęły ją do siebie.
Można odnieść wrażenie, że nie noszą w sobie urazy, nie obarczają Suzu winą za poniesione krzywdy, że rozdział pt. „rodzice” jest dla nich zamknięty. Czy aby na pewno? Czy rany się zagoiły, czy z błędów popełnionych przed laty przez dorosłych wyniesiono lekcję? Kim właściwie jest dla kobiet Suzu? Kim one są dla niej? Czy na to spotkanie były naprawdę gotowe?
Nie da się jednak ukryć, że świat, w którym przyszło im dojrzewać, to świat najlepszy z możliwych – nawet jeśli jego mieszkańcom dane będzie przeżywać rozstania i rozgoryczenie. Nie ma bezpieczniejszego miejsca niż ten stary dom stojący w cieniu potężnej śliwy, niż piękna plaża przy której od lat, w niewielkim barze, życzliwa pani Sachiko przygotowuje najlepsze dania rybne, a pogodny pan Senichi zagaduje klientów. To tutaj bohaterki, przede wszystkim Sachi i Suzu, godzą się z tym, co nieuchronne, uczą się przebaczać i doceniać, jak wiele otrzymały.
Film Kore-edy emanuje ciepłem; reżyser nadaje mu kojący, liryczny nastrój. Postacie są jak starzy, dawno niewidziani znajomi – świetnie się uzupełniają, niemal z satysfakcją rozpoznajemy wszystkie te cechy i zachowania, które zawsze w nich mogliśmy lubić. Towarzyszymy im, gdy przygotowują jedzenie, gdy odprawiają rytuały, gdy się bawią.
Bardzo ważnym bohaterem filmów Kore-edy jest czas. Radość z chwili, tęskne oczekiwanie na kolejne pory roku (każda obiecuje nowe przyjemności: zbieranie dojrzałych owoców, podziwianie z łodzi imponujących fajerwerków) i wciąż powracające wspomnienia. Bo Kore-eda to piewca wspomnień – owszem, nieraz rozbudzają dawne żale, ale przecież dają też pocieszenie, budują tożsamość.
Reżyser nie wprowadza retrospekcji, ale czy są one potrzebne? Historie, którymi dzielą się młode kobiety, rozmarzenie, jakie maluje się na ich twarzach, mocna barwa śliwkowego wina czy przyroda, która jest niemym świadkiem wzruszeń – wszystko to tworzy piękną opowieść o przemijaniu i powrotach.
Dominika Bierczyńska, Nasza młodsza siostra, „Kino” 2016, nr 5, s. 70-71

 

„OPIEKUN”

28 09 2016 opiekun

Reżyseria Michel Franco

Tim Roth w nowym filmie Michela Franco, twórcy znanego z polskich kin filmu „Pragnienie miłości” (Después de Lucía), laureata nagrody głównej sekcjiUn Certain Regard na festiwalu w Cannes 2012.
David jest pielęgniarzem. Na co dzień opiekuje się nieuleczalnie chorymi pacjentami. Traktuje swój zawód jak powołanie i z każdą osobą, którą się zajmuje, nawiązuje silną emocjonalną więź. Poza pracą jest samotnym, zamkniętym w sobie człowiekiem, strzegącym tajemnicy swojej przeszłości. Każdego ze swoich pacjentów potrzebuje równie mocno, jak oni jego.
Michel Franco, jeden z najciekawszych współczesnych reżyserów meksykańskich, został okrzyknięty przez prasę mianem nowego Michaela Haneke. Dwa pierwsze dzieła latynoamerykańskiego twórcy, „Daniel i Ana” i „Pragnienie miłości”, spotkały się ze świetnym przyjęciem na europejskich festiwalach i zjednały sobie wielbicieli kina arthousowego.
„Opiekun” stanowi pewną odmianę w twórczości reżysera: film jest anglojęzyczny, akcja nie dzieje się w Meksyku, lecz w Stanach Zjednoczonych, a główną rolę gra sam Tim Roth. Próba pozyskania szerszej publiczności? Być może, ale Franco już w pierwszej scenie daje sygnał, że pozostanie wierny sobie i rozpoczyna najnowszy film tak samo, jak swoje poprzednie dzieło – ujęciem zza szyby samochodu. Podobnie jak w „Pragnieniu miłości”, wydarzenia w „Opiekunie” przedstawione są z pewnego dystansu, reżyser uważnie patrzy, jednak nie ocenia, refleksję zostawiając widzowi.
Pozycja obserwatora, w jakiej postawiony zostaje odbiorca filmów Franco, nie jest komfortowa – meksykański twórca pokazuje postaci w sytuacjach trudnych i poniżających, często uwłaczających ludzkiej godności. W „Opiekunie” upokorzenie bohaterów nie jest spowodowane okrucieństwem innych ludzi, jak w dwóch wcześniejszych fabułach, ale cielesnymi niedomaganiami.
Główny bohater filmu David (świetna rola Tima Rotha) to pielęgniarz, zajmujący się nieuleczalnie chorymi pacjentami. Mężczyzna spełnia podobną funkcję, co akuszerka, z tą różnicą, że dba o to, by ludzie jak najłagodniej przekraczali nie próg życia, ale – śmierci. David nie rozbudza w pacjentach fałszywych nadziei, nie zabawia ich dowcipami ani nie skłania do poszukiwania sensu. Nie próbuje oswajać ze śmiercią, bo wie, że byłoby to daremne. Dzięki głębokiemu wczuciu się w sytuację chorych, mężczyzna daje jednak pacjentom to, czego potrzebują najbardziej: czasem jest to fizyczna pomoc przy wykonywaniu codziennych czynności, kiedy indziej rozmowa lub jedynie milcząca obecność.
W zsekularyzowanym społeczeństwie nowoczesnym, które, jak twierdzą kulturoznawcy, nie bardzo wie, co zrobić ze śmiercią, rola, jaką pełni David, jest niezwykle istotna. Najbliższa rodzina umierających albo niezbyt interesuje się ich losem, albo nie potrafi odpowiednio się zachować w kłopotliwej sytuacji. Spotkania z krewnymi są często niezręczne dla obydwu stron.
Prawdziwym wrogiem bohaterów nie są jednak inni ludzie, ale ich własne ciała, coraz bardziej odmawiające posłuszeństwa. Chora na AIDS, wychudzona i osłabiona Sarah (Rachel Pickup) nie może już poruszać się o własnych siłach, John (Michael Cristofer) jest częściowo sparaliżowany po udarze, a poddawana chemioterapii Marta cierpi z powodu niekontrolowanego wydalania. David ze stoickim spokojem karmi i myje pacjentów, niezdolnych do samodzielnego życia. Cierpliwa opieka nie tylko umożliwia chorym codzienne funkcjonowanie, lecz także pomaga w zachowaniu godności.
Postawa mężczyzny jest wielkoduszna, ale także ryzykowna. Choć David z wielkim wyczuciem wkracza w sferę intymną chorych, jego ogromne poświęcenie może wzbudzać podejrzliwość. Rodzina Johna jest zbulwersowana zażyłością mężczyzny z pielęgniarzem. Stawiając na pierwszym miejscu dobro pacjentów, David nie liczy się z normami obyczajowymi ani prawnymi, dlatego zagraża porządkowi świata „zdrowych” i zostaje uznany za niebezpiecznego.
„Opiekun” nie jest jednak jednowymiarowym filmem o dobrym duchu, altruistycznie poświęcającym się dla bliźnich. Bohater w pewnym stopniu zawłaszcza sobie prawo do bliskiego kontaktu z chorymi, odgradzając tym samym pacjentów od ich rodzin. Kiedy siostrzenica Sary pragnie dowiedzieć się czegoś o zmarłej ciotce, mężczyzna nie chce rozmawiać i odmawia pomocy. David to postać skomplikowana i tragiczna. Początkowo nie wiemy o pielęgniarzu praktycznie nic, ale w końcu poznajemy pewne fakty z jego przeszłości.
Angażując się bez reszty w pomoc pacjentom, David świadomie rezygnuje z życia osobistego. Szansą na odnowienie kontaktów z rodziną, a tym samym na większe otwarcie się na świat, może być spotkanie z długo niewidzianą córką, Nadią (Sarah Sutherland). Widzowie znający poprzednie dzieło Franco wiedzą jednak, że nie jest to reżyser, lubiący happy endy.
Podobnie jak w „Pragnieniu miłości”, również opowiadającym o żałobie, poczuciu straty i upokorzeniu, Franco nie próbuje pokrzepiać widzów. W „Opiekunie” nie ma metafizycznych epifanii, nadających sens śmierci, jest za to fizyczny ból, cierpienie i poniżenie. Kamera Yvesa Cape pokazuje najbardziej wstydliwe sytuacje: sceny, w których David podmywa swoich pacjentów, ataki rozpaczy chorych, a nawet sam moment umierania.
Twórcy nie epatują jednak mocnymi obrazami, lecz starają się przede wszystkim uruchomić wrażliwość widza. Wbrew pozorom, bohaterowie „Opiekuna” nie są bowiem traktowani jak owady, wzięte pod lupę entomologa. Franco wystrzega się jak może chwytów melodramatycznych, ale unika też okrutnego naturalizmu, co w przypadku filmu o śmierci jest strategią nadzwyczaj uzasadnioną i daje znakomite rezultaty.
Robert Birkholc, Opiekun, „Kino” 2016, nr 4, s. 82-83

Poprzedni artykułBędzie głośno 4
Następny artykułPrzegląd Kina Europejskiego