dkf

„MĘŻCZYZNA IMIENIEM OVE” 06.11.2017 godz. 20.00
„DWIE KORONY” 13.11.2017 godz.20.00

Wieczór kina niemego
„BRACIA LUMIERE” 20.11.2017 godz.19.00
„MAUDIE” 27.11.2017 godz.20.00
„BESTIA” 20.11.2017 godz.20.40

 

„MĘŻCZYZNA IMIENIEM OVE”

30 10 2017 ove

Reżyseria Hannes Holm

Spokojne szwedzkie miasteczko. Owdowiały Ove dobiega sześćdziesiątki. Po śmierci ukochanej żony życie straciło dla niego sens. Z każdym dniem mężczyzna coraz bardziej pogrąża się w depresji i myślach samobójczych. Pewnego dnia do domu po drugiej stronie ulicy wprowadza się małżeństwo z dwojgiem dzieci. Pierwsze spotkanie Ove z nowymi sąsiadami nie zwiastuje niczego dobrego – ciężarna Parvaneh taranuje samochodem skrzynkę na listy, należącą do zgorzkniałego samotnika. Wkrótce jednak, nieoczekiwanie dla siebie samego, Ove zyska nową przyjaciółkę…
Szwedzki film korzysta z przepisu, który przed laty sprawdził się już w kinie Charliego Chaplina, a polegał na nieustannym przeplataniu śmiechu i wzruszenia. Dzieło Hannesa Holma nie ucieka się przy tym ani do przesadnej rubaszności, ani do zbyt ostentacyjnych szantaży emocjonalnych. Nic zatem dziwnego, że „Mężczyzna…” dostał nagrodę dla Europejskiej Komedii Roku i zyskał status jednego z najgłośniejszych szwedzkich filmów ostatnich lat.
Wydaje się, że historia antypatycznego starca stopniowo zaprzyjaźniającego się z nowymi sąsiadami była skazana na sukces. Jednak przykład opartego na podobnym pomyśle fabularnym a zupełnie nieudanego „Mów mi Vincent” z Billem Murrayem przekonuje, że Holm wcale nie miał przed sobą łatwego zadania.
Szwedzki reżyser udowodnił, że zrobił ogromny postęp od czasu – znanej również z polskich ekranów – „Wspaniałej i kochanej przez wszystkich”. W tamtej komedii problemem była przede wszystkim utrudniająca emocjonalne zaangażowanie miałkość fabuły. Natomiast w „Mężczyźnie…”, który nominalnie jest komedią, reżyser eksponuje tak niewesoły temat jak niemożliwa do przepracowania żałoba.
Przy okazji szwedzkiemu twórcy udaje się zastawić na widza pomysłową pułapkę. W pierwszej części filmu tytułowy Ove przedstawiony został jako postać wyłącznie odpychająca – frustrat, którego maniacka skrupulatność i przywiązanie do przepisów doprowadzają do szału całą okolicę. Dopiero z biegiem czasu, za pomocą retrospekcji, zgrabnie wkomponowanych w treść opowieści, zaczynamy coraz lepiej rozumieć powody zgorzknienia bohatera.
Za sprawą genialnego w swojej prostocie zabiegu Holmowi udaje się wznieść film na wyższy poziom refleksji. Zanurzony myślami w przeszłości Ove stanowi idealny przykład człowieka stłamszonego, przerażonego nowoczesnością i szukającego ukojenia w przywiązaniu do tradycji. Jest więcej niż pewne, że gdyby mężczyzna był Polakiem, głosowałby na prawicowych populistów, a jako Brytyjczyk należałby do najgorliwszych zwolenników Brexitu.
Holm przekonuje, że napędzające Ovego lęki, nawet jeśli komicznie wyolbrzymione, mają całkiem racjonalne podstawy. Bohater, który po czterdziestu trzech latach zostaje zwolniony z pracy przez duet aroganckich japiszonów, nie ma przecież żadnych powodów, żeby spoglądać na zmieniający się świat z ufnością.
Mimo całej aktualności, „Mężczyzna…” czerpie także z wzorców bardziej uniwersalnych. Szwedzka komedia stanowi pomysłową wariację na temat klasycznej baśni. Wzorem wielu tego rodzaju opowieści, film Holma kładzie nacisk na osamotnienie protagonisty mierzącego się z utratą najbliższych.
Motyw ten zostaje zasygnalizowany już w retrospekcjach przedstawiających małego Ovego skonfrontowanego najpierw ze śmiercią matki, a później ojca. Wiele lat później wykazuje tę samą, iście dziecięcą bezradność wobec odejścia ukochanej żony.
W tym kontekście „Mężczyzna…” może być interpretowany jako opowieść o spóźnionym dojrzewaniu. Zupełnie jak w baśniach, trzeba drugiego człowieka, żeby zwrócił uwagę na drzemiącą w bohaterze siłę. Dzieło rozpoczęte przez żonę Ovego kontynuują nowi sąsiedzi – gapowaty Szwed i jego pochodząca z Iranu żona. Mimo niefortunnych początków znajomości, to właśnie kontakt z nimi uświadamia protagoniście, że dysponuje tak pożądanymi cechami jak zaradność i uczynność.
Piotr Czerkawski, Mężczyzna imieniem Ove, „Kino” 2017, nr 7, s. 73

 

„DWIE KORONY”

30 10 2017 korony

Reżyseria Michał Kondrat

„Dwie Korony” to pierwszy film, ukazujący nieznane dotąd powszechnie fakty z życia o. Maksymiliana Kolbe, począwszy od jego dzieciństwa, aż do heroicznej śmierci. To film o niezwykłym człowieku, który oddał swoje życie, aby uratować inne. To film o wizjonerze, który przekraczał granice ludzkich ograniczeń. Jego odwaga, wiara i przekonanie o potrzebie wielkiej misji czyniły go niezwykłym i wyjątkowym.
„Dwie korony” to profesjonalnie zrealizowany, fabularyzowany dokument, przybliżający widzom sylwetkę o. Maksymiliana Kolbe.
„Dwie korony” to kino, z jakiego mógłby być zadowolony bohater tego filmu. Ojciec Kolbe cenił filmowe medium i widział jego ewangelizacyjny potencjał. Jednak przez długi czas rodzime produkcje „z misją” robione były nieudolnie warsztatowo i artystycznie, jakby usprawiedliwiając niedoróbki swoją górnolotną misją. Cieszy, że twórcy kina ewangelizacyjnego postanowili na profesjonalizację. Łączące dokument z fabularyzowanymi scenkami „z życia” „Dwie korony” to produkcja sprawna, dopracowana, w której widać dobrze ulokowany kapitał – zarówno duchowy jak i finansowy.
Na planie spotkała się solidna ekipa profesjonalistów, w większości otwarcie deklarujących mocne związki z Kościołem Katolickim – obok grającego główną rolę Adama Woronowicza m.in. twarz inicjatywy „Różaniec do Granic” Cezary Pazura, czy żyjąca z opowiadania o własnym nawróceniu Dominika Figurska.
Żeby odważyć się na występ u boku Adama Woronowicza trzeba mieć warsztat albo wysokie poczucie własnej wartości, które reżyser – ale także producent i związany z PiS polityk – najwyraźniej ma, bo się na to zdecydował. Niestety wstawki, w których autor pojawia się przed kamerą jako narrator i przewodnik, to najsłabszy punkt tej sprawnej produkcji.
Cechuje je nieznośnie „tokszołowy”, konferansjerski styl, sztywna, irytująco sztuczna intonacja. Lepiej byłoby, gdyby Kondrat pozostał w cieniu i skupił się na koordynowaniu całości. Widać, że rozumie jak sprzedawać wiarę w atrakcyjnym opakowaniu. I dobrze, bo znoszone pokutne szaty nie przysporzą kościołowi nowych fanów w szeregach wychowywanych na mediach społecznościowych nastolatków, dla których tak ważne są pozory, wygląd.
„Dwie korony” to artystycznie nieskomplikowany, światopoglądowo jednoznaczny, ale sprawnie i nowocześnie zrealizowany kawałek kina ewangelizacyjnego. W swojej kategorii mocna pozycja.

 

WIECZÓR KINA NIEMEGO

„BRACIA LUMIERE”

30 10 2017 bracia

Reżyseria Thierry Frémaux

Porywająca historia narodzin kina – z pasją i humorem opowiedziana przez Thierry’ego Fremaux, dyrektora Festiwalu Filmowego w Cannes i Instytutu Lumiere w Lyonie. Dokument „Bracia Lumiere” to unikalne spojrzenie na Francję i świat z początków współczesnej ery, a przede wszystkim pasjonująca opowieść o pierwszych filmach, które wyznaczyły drogę dla dzisiejszego kina. W 1895 roku Louis i Auguste Lumiere wymyślili kinematograf i nakręcili pierwsze w historii filmy. Z czasem, usprawniając pracę kamery, doskonaląc kompozycję kadru, wprowadzając duble i śmiało eksperymentując z efektami specjalnymi, położyli podwaliny pod sztukę filmową. Spośród nakręconych przez nich ponad 1400 produkcji, Thierry Fremaux wybrał 114 obrazów – zarówno klasyczne arcydzieła, jak i zaskakujące, nieznane dotychczas filmowe odkrycia. Wszystkie one, zrekonstruowane cyfrowo, zostały zebrane dla uczczenia wspaniałego dziedzictwa braci Lumiere.
Kino lubi wracać do swoich początków, odkrywać je na nowo i mitologizować. W ostatnich dekadach ułatwia to cyfrowa rewolucja technologiczna, umożliwiająca rekonstrukcję starych filmowych zapisów. Przeniesione na cyfrowy nośnik filmy z początków kina odzyskują czystość i głębię obrazu, jaką zabrał im czas. Cyfrowa technologia odrywa celuloidowy zapis od materialnego nośnika, dzięki Internetowi otwiera filmowe archiwa dla każdego kinofila i kinofilki.
„Bracia Lumiere” są właśnie taką kinofilską wyprawą do samych źródeł kina. To montaż 108 cyfrowo zrekonstruowanych filmów nakręconych kinematografem Lumiere’ów – przez samych braci lub zatrudnionych przez nich operatorów – w latach 1895-1905, czyli w pierwszej dekadzie kina. Każdy film to jedno ujęcie trwające dokładnie 50 sekund. W większości kamera nie porusza się, stoi nieruchomo na statywie. Wyboru filmów dokonał i opatrzył je komentarzem Thierry Frémaux – francuski historyk filmu, dyrektor artystyczny festiwalu w Cannes. Co pokazuje jego wybór?
Przede wszystkim to, jak szybko w otoczeniu Lumiere’ów film staje się sztuką. Od samego początku filmowcy z Lyonu myślą podczas realizacji o kompozycji kadru, zestawiania ze sobą różnych planów, zarządzania uwagą widzów. Posługują się przy tym środkami formalnymi, które narracyjne kino będzie ponownie odkrywać znacznie później: zbliżeniem czy głębią ostrości.
Frémaux znajduje kilka wspaniałych ujęć z wytwórni Lumiere’ów, które wyglądają, jakby pochodziły ze znacznie dojrzalszego etapu rozwoju sztuki filmowej. Ekspresyjnie, ukośnie skomponowane ujęcie marynarzy wiosłujących w łodzi wygląda jak zagubiona scena z „Pancernika Potiomkina”, werystyczny obraz pracujących przy połowie rybaków jak z włoskiego neorealizmu. Lumiere’owie marzą też ciągle o przekraczaniu technicznych ograniczeń swojego wynalazku. Umieszczają kamerę w oknie poruszającego się pociągu czy na płynącej łodzi – czego efektem są pierwsze w historii kina miejskie panoramy.
W „Chince” Godarda jeden z bohaterów przekonuje, że filmy Lumiere’ów więcej niż z rzeczywistością XIX wieku miały wspólnego z konwencjami impresjonistycznego malarstwa. Praca Frémaux podejmuje ten wątek. Komentarz zwraca naszą uwagę na to, jak wiele kadrów z pierwszych filmów braci komponowane jest w sposób wyraźnie zdradzający inspiracje obrazami Degasa, Renoira, Cézanne’a. Jeden z pierwszych filmów nakręconych przez Lumiere’ów przedstawia ich ojca i teścia grających w karty z angielskim przyjacielem rodziny. Mężczyźni usadzeni są w kadrze podobnie jak postaci ze słynnego obrazu Cézanne’a z lat 90. XIX wieku.
Obrazy życia rodzinnego stanowią pokaźną część dorobku Lumiere’ów. Filmowcy kręcą swoją familię, przyjaciół domu, dzieci. Ten rodzinny świat Lumiere’ów ma przy tym bardzo wyraźnie określony klasowy charakter – mieszczański. Choć kino szybko stanie się sztuką plebejską, oglądaną przez lud w jarmarcznych budach, to jego początki są nader burżuazyjne. Nawet jeśli w filmach Lumiere’ów pojawia się Francja pracująca, to widzimy ją z punktu widzenia mieszczanina, który spotyka pracujące nad rzeką praczki w trakcie letniego spaceru, a na pracę fabryki patrzy okiem właściciela albo odwiedzającego zakład turysty.
Postawa turysty jest zresztą często przyjmowana przez operatorów Lumiere’ów. Bracia bardzo szybko rozpoznają popyt na filmowe obrazy odległych stron i wysyłają swoich ludzi w najbardziej egzotyczne miejsca globu: do Stambułu, Egiptu, Japonii, Wietnamu. Frémaux prezentuje kolekcję takich egzotycznych obrazów. Często uwikłane są w kolonialne wyobrażenia epoki, ale niektóre z nich dekonstruują (nawet jeśli nieświadomie) relacje władzy. Uwagę zwraca zwłaszcza szyderczo dziś wyglądające ujęcie białych kobiet, rzucających ziarenka ryżu półnagim Azjatom.
Komizm, często nie zamierzony przez twórców, jest ostatnim z interesujących Frémaux wątków. W Lumiere’ach widzi ojców slapsticku i filmowej komedii, z lubością wybiera ujęcia, pokazujące komiczność zmagania człowieka z materią.
Choć film mógłby być krótszy, a komentarz Frémaux mniej monotonny, to jednak „Bracia Lumiere” są z pewnością wielką gratką dla historyków kina i entuzjastów historii filmu. Nie jest to jednak propozycja wyłącznie dla nich. Cyfrowo odnowione obrazy braci z Lyonu zabierają nas w podróż do dawno umarłego świata. Jako widmo dawno pogrzebanej przeszłości hipnotyzują poetyckim, melancholijnym urokiem. Warto mu się poddać i poświęcić 90 minut na ponad setkę ujęć sprzed kilkunastu dekad.
Jakub Majmurek, Bracia Lumiere, „Kino” 2017, nr 9, s. 70-71

„BESTIA”
Reżyseria Aleksander Hertz

Bestia to jedyny zachowany w całości film z Polą Negri nakręcony w Polsce. Inny, alternatywny tytuł tego typowego melodramatu to Kochanka Apasza. Od 1921 r. film dostępny jest także w USA jako The Polish Dancer.
Pola to uboga wiejska dziewczyna, która wolny czas spędza w środowisku warszawskiego półświatka adorowana przez swego ukochanego – Dymitra. Pewnego dnia, po awanturze z rodzicami, postanawia uciec z domu, a potem uwolnić się od swego natrętnego kochanka. W hotelu upija go, okrada i porzuca. Od tej pory rozpoczyna samodzielne życie jako modelka i tancerka w kabarecie. Wkrótce poznaje bogatego przemysłowca Aleksego i rozpoczyna z nim romans. Dziewczyna nie wie, że Aleksy jest żonaty a upokorzony Dymitr postanawia się zemścić.

Marcin Pukaluk – muzykolog, kompozytor, performer i producent muzyczny. Tworzy muzykę do filmów, reklam i gier komputerowych. Fascynacja filmem niemym sprawiła, że często akompaniuje podczas seansów z muzyką na żywo.

Skomponował muzykę do 11 klasyków filmu niemego:
Metropolis, reż. Fritz Lang, 1927
Gabinet Doktora Caligari, reż. Robert Wiene, 1920
Nosferatu – symfonia grozy, reż. Friedrich Wilhelm Murnau, 1922
Aelita, reż. Jakow Protazanow, 1924
Ziemia, reż. Aleksander Dowżenko, 1930
Strajk, reż. Siergiej Eisenstein, 1925
Generał, reż. Buster Keaton, 1926
Mocny Człowiek, reż. Henryk Szaro, 1929
Szkurnik, reż Mikołaj Szpikowski, 1929
Pan Tadeusz, reż. Ryszard Ordyński, 1928
Bestia, reż. Aleksander Hertz, 1917

Nagrał 2 solowe płyty. Zagrał 200 seansów z muzyką na żywo w najlepszych kinach studyjnych Polski, m.in.: Muza (Poznań), Cytryna (Łódź), Kinoteka (Warszawa), Dolnośląskie Centrum Filmowe (Wrocław), Centrum Sztuki Współczesnej (Toruń), Chatka Żaka(Lublin), Forum(Białystok), Zamek Książąt Pomorskich (Szczecin).

Występował w ramach takich imprez filmowych, jak American Film Festival, Plus Camerimage, Sputnik nad Polską, Festiwal Polskich Filmów „Wisła” w Moskwie, Pordenone Silent Film Festival (Włochy), Polish Film Festival (Chicago), Minsk International Film Festival, Polish Film Weeks (Helsinki),Batumi International Art-House Film Festival (Gruzja) czy festiwal „Mute Nights” w Odessie.


„MAUDIE”
Reżyser Aisling Walsh

„Maudie” to wzruszająca opowieść oparta na życiu malarki Maud Lewis, dziś uważanej za jedną z najważniejszych kanadyjskich artystek. Niesamowita historia o romansie pomiędzy samotnikiem (Ethan Hawke), a kruchą, ale pełną energii kobietą (Sally Hawkins), która pragnie niezależności, by móc z wielką pasją malować swoje wyjątkowe obrazy. Czuła opowieść, w której zakochała się publiczność i krytycy na całym świecie, a z 11. edycji Festiwalu Filmowego Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym film wrócił jako zwycięzca, otrzymując Nagrodę Publiczności!
„Maudie” to film, który sprawia, że zaczniemy inaczej patrzeć na Sally Hawkins i Ethana Hawke. Pierwsza, choć aktorsko solidna, grała raczej role w filmach, które nie przeszły do historii kina. Drugi, kojarzy się z kinem sensacyjnym i trylogią romantyczną u boku Julie Delpy. Teraz wszystko się zmieniło, bo „Maudie” to produkcja, która wznosi aktorów na iście oscarowy poziom.
Para, jaką widzimy na ekranie tego kameralnego, opartego na faktach, dramatu, jest zachwycająca! To dzięki nim, film, który opiera się głównie na dialogach, hipnotyzuje od pierwszych ujęć, a im bliżej jest końca, tym więcej ludzi na widowni sięga po chusteczki…

Choć film porusza i potrafi wyciskać łzy u największych twardzieli, nie epatuje wymuszonymi uczuciami, nie manipuluje widzem i nie stosuje szantażu emocjonalnego.  To obraz idealnie wyważony i pieczołowicie skonstruowany ze scen, które przeplatają elementy dramatu, ale i komedii. Wszystko za sprawą niesamowitych bohaterów. Filmowa Maud to kobieta nadzwyczaj silna duchem, dla której malarstwo stało się ucieczką od wszelkich trosk. Everett to z kolei gruboskórny drań, który z biegiem wydarzeń zacznie się zmieniać, oczywiście za sprawą Maudie – rozbrajającej największe bariery malarki.
Nie jest to też typowa produkcja biograficzna. To wycinek kilkunastu lat życia tej dwójki, która w zasadzie jest na siebie skazana. Z początku należy to odczytywać negatywnie, ale wspólne przeżycia sprawiają, że to wzajemne „skazanie” staje się potrzebą. Trzeba jednak zaznaczyć, że twórcy dość niejasno (jedynie charakteryzacją) określają przeskoki w czasie i trudno określić, ile lat mija pomiędzy kolejnymi wydarzeniami.
„Maudie” doskonale pokazuje niemal terapeutyczną moc pasji jaką dla głównej bohaterki jest malarstwo. Ciekawie uchwycono także reakcje otoczenia na jej dokonania. Same prace Maud były na tyle charakterystyczne, że zwróciły uwagę całej lokalnej społeczności, a reportaż telewizyjny zrobił z niej niemałą gwiazdę.
Szczęśliwie udało się uniknąć wydźwięku filmu „ku pokrzepieniu serc”. Wszystko jest tu zrealizowane ze smakiem, a niezwykłe zderzenie osobowości głównych postaci sprawia, że przez dwugodzinny seans nie spoglądamy na zegarek. Uroku całości dodają też zdjęcia, dobrze oddające wysiłek z jakim Maud boryka się każdego dnia, niezależnie od tego, co robi. Życie tej kobiety nie było proste, a miłość nie była jak z bajki. Tym bardziej warto wybrać się do kina i poznać jej perypetie, tak mistrzowsko przekazane przez Hawkins.

Michał Derkacz

Poprzedni artykułKursy językowe dla mieszkańców powiatu kwidzyńskiego
Następny artykułĆwiczenia w Internationa Paper