„Kaznodzieja z karabinem”
Reżyseria Marc Forster
Sam Childers, narkotykowy diler i członek gangu motocyklowego, w dramatycznych okolicznościach nawraca się i rozpoczyna walkę o utworzenie sierocińca w rozdartej wojną Afryce. Na drodze stają mu miejscowi watażkowie, którzy sprawują w Sudanie krwawe rządy.
Pozbawieni skrupułów, wcielają do armii dzieci i wysyłają je na wojnę. Childers nie będzie przebierał w środkach, walcząc o życie sierot i o odkupienie własnych grzechów.
Sam Childers to postać niezwykła. Nic dziwnego, że stał się bohaterem filmu. Jego losy to wprost wymarzony scenariusz hollywoodzkiej opowieści. Urodził się w 1962 roku, w rodzinie robotniczej, w Dakocie. Wychowywał w Minnesocie, a potem w Pensylwanii. Miał – delikatnie rzecz ujmując – bardzo obfitą serię zatargów z prawem. Niebezpieczny romans z narkotykami Childers
rozpoczął już w wieku 11 lat. Zajmował się dilerką, był członkiem gangu motocyklowego, popadł w uzależnienie od narkotyków (szczególnie heroiny) oraz od alkoholu. Pełnił funkcję ochroniarza jednego z potężnych handlarzy. Także przypadkowy seks był w jego życiu na porządku dziennym. Ale wszystko zaczęło się zmieniać, gdy związał się ze striptizerką Lynn, która została jego żoną. Urodziła im się córka. Sześć lat później znalazł się po raz pierwszy w Sudanie, pracując przy projekcie budowlanym i jednocześnie głosząc słowo Boże.
Tam zobaczył dziecięce ciało rozerwane miną i, wstrząśnięty, postanowił wybudować sierociniec dla dzieci-żołnierzy w miejscowości Nimule, uzyskując środki na jego prowadzenie ze sprzedaży swojej firmy. Aby chronić dzieci, musiał przeciwstawić się okrutnym partyzantom z Bożej Armii Oporu (Lord’s Resistance Army). Od początku lat 90. do walki używano, na polecenie Kony’ego, dzieci, które porywano i z reguły także wykorzystywano seksualnie. Przemoc dotyczyła, według ostrożnych szacunków, ponad 66 tysięcy nieletnich. W 2005 roku Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze wydał nakaz aresztowania Kony’ego za zbrodnie przeciw ludzkości.
Childers organizował zbrojne rajdy, podczas których odbijał więzione dzieci, we współpracy z partyzantami walczącymi o niepodległość tamtejszego rejonu.
„Elena”
Reżyseria Andriej Zwiagincew
Elena to trzeci film fabularny w reżyserskiej karierze Andrieja Zwiagincewa, określanego przez Nikitę Michałkowa jako artysta, który w swojej sztuce filmowej nigdy nie popełnił błędu. Jego debiutancki film Powrót zdobył w 2003 roku Złotego Lwa na festiwalu filmowym w Wenecji, a Wygnanie otrzymało w 2007 roku nagrodę za najlepszą rolę męską na festiwalu w Cannes. Za film Elena, którego premiera odbyła się w 2011 roku na festiwalu filmowym w Cannes, Zwiagincew otrzymał Nagrodę Specjalną Jury.
Film jest próbą spojrzenia na społeczno-ekonomiczne zmiany, jakie w ostatnich latach zaszły zarówno w Rosji, jak i na świecie. Jak przyznaje reżyser, Elena jest współczesnym dramatem, który konfrontuje widza z odwiecznymi pytaniami na temat życia i śmierci i jednocześnie pozwala pokazać główną ideę naszych czasów – przetrwanie najsilniejszych, bez względu na cenę. We współczesnym świecie idee człowieczeństwa ulegają zniszczeniu. Pozwalamy przejąć stery liderom, którzy kierują się pierwotnymi instynktami. Delikatna, czuła, słodka i wierząca kobieta, przepełniona miłością i troską nagle zmienia się w mordercę, a następnie płoży się w kościele. Jak to się ma do obrazów apokalipsy? – zapytuje Zwiagincew.
Nakręcona w tonacji szaro-niebieskiej, wysmakowana w każdym calu Elena prezentuje charakterystyczny dla Zwiagincewa język wyrazu, w którym główną rolę odgrywają wystudiowane obrazy, a nie słowa. Autorem zdjęć jest stały współpracownik reżysera – Michaił Kriechman, który zdaniem Zwiagincewa „ma wyjątkowe oczy, które widzą to, co jest niewidzialne”. Dzięki temu w filmie nic nie jest dopowiedziane do końca, a odpowiedzią stają się jedynie zdjęcia lub domyślna interpretacja widza. Dodatkowo szczególną atmosferę filmu podkreśla muzyka skomponowana przez Philipa Glassa.
Filmem „Elena” Andriej Zwiagincew wprawił w zakłopotanie zarówno swoich zwolenników, jak i przeciwników. Tak aktualnego obrazu, skoncentrowanego na dramatach współczesności, nie spodziewał się po nim chyba nikt. Autor „Powrotu” i „Wygnania” wytrącił broń z ręki tym, którzy zarzucają mu uprawianie „tarkowszczyzny”, a widzów przyzwyczajonych do nieco hermetycznej symbolicznej rzeczywistości swoich filmów zadziwił ostrością spojrzenia na problematykę socjalną. Jednak historię opowiedzianą w „Elenie” nazwałabym nie tyle dramatem socjalnym, co „przypowieścią społeczną”, gdyż Zwiagincew stając się kronikarzem codzienności, nie przestał być poetą.
Apokalipsa nie jest zderzeniem nieznanej planety z Ziemią, ale rozpadem wartości, którego już nie umiemy powstrzymać. Choć film zamyka ujęcie śpiącego niemowlęcia, nie ma w tym uspokojenia. Ten obraz nie pozwala patrzeć w przyszłość z optymizmem. Zgniłe nasiona nie wydadzą zdrowego plonu. Anna Sajewicz, „Kino”
„Róża”
Reżyseria Wojtek Smarzowski
„Róża”, to film wybitny, dotykający wyjątkowo ponurego okresu w najnowszych dziejach Polski. Koniec wojny. Tadeusz, żołnierz Powstania, wraca z rozbitej Warszawy, przebijając się przez tereny stopniowo „wyzwalane” przez Armię Czerwoną. Dociera na Mazury, gdzie trafia do domu jednej z miejscowych. Róża początkowo jest nieufna – jej mąż zginął, ona sama zdaje się silnie doświadczona przez wydarzenia ostatnich lat (a szczególnie przez pochód wschodniej armii). Kobieta widzi zrazu w nowo poznanym Polaku kogoś, kto przybył po to, by się mścić (przed wojną Mazury były przecież częścią Rzeszy), i zająć to, co zostało jeszcze ze zrujnowanego przez wojnę gospodarstwa. Tadeusz ma za sobą gorycz klęski i osobistą tragedię – śmierć żony. (…) Ostatecznie jednak kształt bohaterstwa zawiera się w uczuciu łączącym Tadeusza z Różą, tak samo trudnym dla obu postaci i wymagającym wielkiego ryzyka: jak po tym wszystkim, co przyniosła wojna, można jeszcze zaryzykować dopuszczenie do siebie drugiej osoby i jeszcze jedną stratę, gdy niełatwa rzeczywistość powojenna upomni się o swoje prawa? Tym samym Smarzowski stawia na równi bohaterstwo mężczyzny z AK i kobiety, której wojna odebrała niedawne szczęśliwe życie. Tak też unika drugiego niebezpieczeństwa: ukazywania ofiar w taki sposób, który ostatecznie odbiera im godność i stawia przed widzami jako obiekt jednego właściwie uczucia – litości.
Róża pośród wszystkich swoich osobistych nieszczęść – śmierci męża, niekończącego się lęku o dorastającą córkę – jako postać nie domaga się ani przez chwilę współczucia widowni. Upiera się bowiem przy tym, żeby zostać „u siebie”, nie godzi się na los uciekinierki, bo jest pewna swego moralnego prawa do tego, żeby prowadzić nadal swoje życie; takie, jakie zna. Wielokrotnie gwałcona przez sowieckich żołnierzy, w stanie walki z okolicznymi bandami maruderów, wreszcie – otoczona ostracyzmem lokalnej społeczności, widzącej w kobiecie „ruską kurwę”, zdaje się niewzruszona; jej upór, by nie domagać się pomocy, zdaje się tym bardziej przerażający, że, jak okazuje się w toku opowieści, kobieta nie tylko nie przestała nadal pomocy potrzebować, ale przede wszystkim wiedzieć o tym, że jej potrzebuje. Cierpienie ukazywane w „Róży” tym bardziej jest poruszające, że niejako nie pcha się przed oczy widowni, ale pozostaje głęboko ukryte – jedynie czasem jego ogrom jest zasugerowany przez gest czy słowo postaci.
Jak w przypadku każdego wielkiego filmu, „Róża” nie wyczerpuje się w jednym temacie, ale podejmuje kilka jeszcze innych, niezwykle ważnych. Jak choćby temat wojennego gwałtu i jego atawistycznego rozumienia. W jednej z najbardziej poruszających scen Tadeusz tłumaczy przyjacielowi, którego żona została zgwałcona, że nie oznacza to hańby, a bycie ofiarą nie czyni z kobiety winnej. Rzecz zdawałaby się oczywista, a pomysł, by to kobietę winić za jej krzywdę – horrendalny, ale czy naprawdę aż tak daleki od rozumienia wojny jako festiwalu triumfującej męskości, i dzisiaj obecnego w wielu filmowych tekstach?
Wreszcie kolejny problem Róży, którego pominąć nie można, czyli temat ujęty niejako w tle opowieści: poprzez problem Mazurów przyglądamy się bowiem drobnej części procesu, który w ciągu kilku zaledwie lat ograbił polskie społeczeństwo z wielkiego skarbu kulturowej i etnicznej różnorodności. Problem owej katastrofy, polegającej na uczynieniu z polskiego państwa etnicznego monolitu, nadal domaga się głębszego rozpoznania w polskim kinie, a nie sprzyjała jego przeżyciu ani postawa władz komunistycznej Polski, chętnie używających nacjonalistycznego frazesu, ani rzeczywiste odrodzenie nacjonalizmu u schyłku poprzedniego stulecia. Może teraz jest właściwy moment? Krzysztof Świrek, „Kino”.
„Sponsoring”
Reżyseria Małgośka Szumowska
Jest faktem, że dla niektórych młodych studentek prostytucja stała się źródłem finansowania edukacji we Francji. W mediach ten temat obarczony jest z jednej strony moralnym potępieniem, z drugiej voyerystyczną ciekawością. Seks sprzedaje się w każdej formie. W gazetach można znaleźć reklamy spełniające konsumenckie fantazje, ich rządze dotyczące posiadania. Najczęściej pożądana jest kobieta, kobieta jako obiekt seksualny. My chcieliśmy potraktować prostytucję wśród studentek, przede wszystkim przez pryzmat emocjonalności, seksualności kobiet. Anna (Juliette Binoche), dobrze sytuowana Paryżanka, mężatka, matka dwóch synów, pracująca w ELLE dziennikarka, dostała zlecenie na kontrowersyjny artykuł na temat prostytucji wśród studentek. Jej spotkanie z niezależnymi i wyzwolonymi młodymi kobietami, polską studentką Alicją (Joanna Kulig) oraz francuską studentką Charlotte (Anaïs Demoustier) stanie się poruszającym przeżyciem, niepokojącym, destabilizującym jej dotychczasowe, uporządkowane życie. Rozmowy ze studentkami zredefiniują wiele z jej poglądów na temat pieniędzy, rodziny i seksu, sprowokują postawienie niewygodnych pytań dotyczących intymności, seksualności, głęboko skrywanych przekonań i pragnień. Bez osądzania kogokolwiek.
Paradoksalnie – z czasem dziewczyny, które decydują się na to, co robią – dla pieniędzy, których przecież Anne nie brakuje, stają się dla niej uosobieniem wolności – same przecież wybrały takie życie. Dziennikarka rozmawiając z nimi uświadamia sobie, że mimo swego wieku naprawdę nie ma pojęcia o seksie. A gdy na komputerze męża znajduje film erotyczny, zaczyna się zastanawiać, czy jej mąż nie jest jednym z tych mężczyzn, którzy korzystają z usług kobiet takich jak Lola i Alicja. Także i ona sama brnie coraz głębiej w sferę seksualności, zaczyna ją odkrywać i redefiniować relację ja – seks. Zadaje dziewczynom coraz intymniejsze pytania, chce znać szczegóły, dotyka swych piersi, przyrządza małże i kurczę w winie – danie, które Alicja przyrządziła swemu klientowi. Wyraźnie ją to pociąga.
Po pewnym czasie widz nie wie, czy sceny seksu dziewczyn, które ogląda, wydarzyły się naprawdę, czy są już może tylko wytworem wyobraźni Anne, która myśli o nich słuchając muzyki klasycznej. Między nią a dziewczynami wytwarza się pewna relacja, zależność.
W jednej ze scen Alicja mówi do niej żartem: „jak mama”, by za chwilę oddać się namiętnemu pijackiemu tańcowi, kończącemu się sfilmowanym nieostro pocałunkiem. Nie będzie to jednak koniec odkrywania własnej seksualności przez Anne, posunie się ona znacznie dalej, aż w punkcie kulminacyjnym zechce zrobić coś „dla siebie i męża”. Także i własne małżeństwo będzie musiała zdefiniować na nowo. W pewnym momencie mąż nazwie ją feministką i zauważy, że temat artykułu bardzo na nią wpłynął, a przecież – jak powie – „dziwka to dziwka”.
Czy jednak na pewno? Szumowska, choć nie ocenia, to pokazuje, że nawet w tak wąskim, niektórzy powiedzieliby – zamkniętym środowisku tworzą się własne zasady i etyka. Dziewczyny mówią m.in., że lubią, gdy klient bierze wcześniej prysznic, nie godzą się też na fotografowanie. Lecz autorka pokazuje również wątłość owej etyki niewoli. Szumowska zachowuje obiektywizm, zapobiega możliwości popadnięcia w iluzję, że prezentowany sposób na życie jest nieskazitelną metaforą wolności. Daje do zrozumienia, że granica między wolnością a niewolnictwem jest nikła, a jej przekroczenie bywa brutalne, nieodwracalne, czasem zaś – bezwiedne bądź mimowolne. Konrad Tambor „Kino”.