07 02 2013 dkf mini

REPERTUAR DKF „POWIĘKSZENIE” WRZESIEŃ 2013

„DROGÓWKA” 02.09.2013 godz. 19.00
„UKŁAD ZAMKNIĘTY” 09.09.2013 godz. 19.00
„DZIEWCZYNKA W TRAMPKACH” 16.09.2013 godz. 19.00
„DZIEWCZYNA Z SZAFY” 24.09.2013 godz. 19.00
„IMAGINE” 30.09.2013 godz. 19.00

 

„DROGÓWKA”

26 08 2013 drogowka

Reżyseria Wojtek Smarzowski

Po kultowym „Weselu”, obsypanymi nagrodami „Domu złym” i „Róży” Wojtek Smarzowski ponownie zdecydował się na formułę kryminału i zrealizował fabułę, która po raz pierwszy „wchodzi do miasta”. Powstał obraz prawdziwy, bezkompromisowy i szczery, ale nie pozbawiony charakterystycznego dla Smarzowskiego poczucia humoru.

„Drogówka” to kolejny film Smarzowskiego zrealizowany według autorskiego scenariusza. Ostre i wnikliwe spojrzenie na zamknięty świat policji.

Reżyser, od lat, konsekwentnie współpracuje ze swoimi ulubionymi aktorami: Arkiem Jakubikiem, Marianem Dziędzielem, Erykiem Lubosem, Robertem Wabichem, Marcinem Dorocińskim, Jackiem Braciakiem i Bartkiem Topą. W filmie zobaczymy także Macieja Stuhra, Agatę Kuleszę, Adama Woronowicza, Julię Kijowską i Izabelę Kunę.

Ekipa realizatorka również nie uległa zmianie. Smarzowski ponownie spotkał się na planie z operatorem Piotrem Sobocińskim Jr. Autorem muzyki jest Mikołaj Trzaska, montażem zajął się Paweł Laskowski.

Wojciech Smarzowski… To niebywałe, jak temu reżyserowi wszystko się udaje. Filmy, które dotychczas nakręcił, mają sporą rzeszę fanów, zdobyły dziesiątki prestiżowych nagród i uznanie krytyki. Nowy film Smarzowskiego, „Drogówka”, właśnie wchodzi do kin. Smarzowski jest więc na topie i nie ma powodu zwlekać ze stwierdzeniem, że „Drogówka” też mu się niebywale udała. To czwarty z kolei film Smarzowskiego – licząc od „Wesela”. Przy poprzednich wydawało się, że już bardziej wgnieść widza w fotel nie można. „Drogówka” jest jednak jeszcze ostrzejsza i ma najszersze pole rażenia, jeśli chodzi o wachlarz spraw, których dotyka. To nie jest już tylko film o wiejskim weselu, lecz coś, co dotyka prawie całego polskiego „tu i teraz”. Nie bez przyczyny wspomniałem o nagrodach dla Smarzowskiego i uznaniu widzów. Wprawdzie reżyser ten nigdy nie oglądał się na cudze gusty, ale być może aplauz odbiorców był dla niego jakimś znakiem, że może pozwolić sobie na dużo więcej.

Oczywiście na powierzchni „Drogówki” znajduje się to, co u Smarzowskiego jest prawie zawsze: chlanie wódy, bluzgi, łapówy i zwierzęca kopulacja. W ten sposób reżyser pokazuje codzienne życie i pracę policjantów z wydziału ruchu drogowego, którzy nienawidzą kierowców, a kierowcy ich. Naturalistyczna konwencja wywołuje czasem potrzebę odwrócenia wzroku od ekranu, ale za chwilę przychodzi refleksja: czy którakolwiek z pokazanych w filmie sytuacji nie została opisana kiedyś w prasie jako autentyczna? Smarzowski dobiera najbardziej kontrowersyjne przypadki i łączy je ze sobą. Przesyt? Być może, ale żeby wywołać wstrząs, tak właśnie się postępuje. Wydaje się, że w „Drogówce” reżyser do perfekcji doprowadził swój sposób opowiadania. Najpierw wprowadza widzów w środowisko, o którym będzie opowiadał, sprawiając, że filmowymi policjantami można się brzydzić, ale trudno ich jednak nie polubić. Ich niegodziwości i wady zostają tak wyeksponowane, że w pewnym momencie stają się absurdalne. Jednak Smarzowskiemu jakby właśnie o to chodziło. Absurd stwarza wrażenie, jakby wszystko toczyło się w oparach alkoholu – widz zostaje wciągnięty w ten rodzaj opowieści, które zwykle snuje się już po którymś kieliszku z rzędu. Na uczucie zażenowania nie ma tu raczej miejsca. (…)

W tym filmie wszystko zostaje jakby skondensowane. Ujęcia mają często po kilka sekund lub nawet mniej. Smarzowski czeka tylko do momentu, gdy z ekranu pada sugestia, która rozwija bieg wydarzeń – wtedy następuje cięcie i kolejna scena. „Drogówka” to najszybszy film Smarzowskiego. Ci, którzy nie nadążą za akcją, mogą odnieść wrażenie, że film jest dziwnym montażem atrakcji. Ale śledząc dokładnie bieg wydarzeń, wpada się w swoisty trans. Wychodząc od sprawy kryminalnej, podobne zdarzają się rzadko, ale się zdarzają – Smarzowski wspina się na same szczyty władzy. Przemierza po drodze kilkanaście szczebli, ale na każdym z nich stawia ostrą diagnozę o jakimś obszarze funkcjonowania naszego kraju. „Drogówka” pokazuje, że taki stan rzeczy trwa, bo taka jest polska mentalność i trzeba wielu lat, by coś się zmieniło. (…)

Warto przyjrzeć się głównemu bohaterowi, sierżantowi Królowi, którego gra Barłomiej Topa. Król zdradza żonę, pije, jego uczciwość zawodowa również pozostawia wiele do życzenia. Ale to tylko punkt wyjścia. Nagle zostaje bowiem oskarżony o zamordowanie kolegi. Ucieka i zaczyna wędrówkę w poszukiwaniu prawdy. Jego rzeczywista ucieczka zaczyna się na dachach kamienic przy ulicy Targowej w Warszawie. Stolica to w filmie Smarzowskiego współczesne piekło. I im głębiej schodzi Król w poszukiwaniu dowodów (w jednej ze scen ucieka nawet tunelem metra przy stacji Plac Wilsona), tym bardziej się w tym piekle pogrąża. Król przechodzi przemianę dosyć typową dla tego rodzaju filmowych bohaterów, pod tym względem Smarzowski nie sili się na oryginalność: po prostu od pewnego momentu Król staje się kimś innym, kimś, kto nie tylko chce się oczyścić z podejrzeń, ale także dojść do prawdy na temat – mówiąc ogólnie – rzeczywistości, w której funkcjonuje.

Piotr Śmiałowski, Drogówka, „Kino” 2013, nr 02, s. 59-60

  

„UKŁAD ZAMKNIĘTY”

 26 08 2013 uklad

Reżyseria – Ryszard Bugajski

Oparta na prawdziwych wydarzeniach, porażająca historia trzech właścicieli świetnie prosperującej spółki, którzy – wskutek zmowy skorumpowanych urzędników: prokuratora (Janusz Gajos) i naczelnika urzędu skarbowego (Kazimierz Kaczor) – zostają pokazowo zatrzymani pod zarzutem działania w zorganizowanej grupie przestępczej i prania brudnych pieniędzy.

Inspiracją dla scenarzystów „Układu zamkniętego”, Michała S. Pruskiego i Mirosława Piepki była prawdziwa historia biznesmenów, zmagających się z zarzutami stawianymi przez prokuraturę oraz urząd skarbowy. Wszyscy trafili do aresztu, a ich firmę doprowadzono do upadku. Sprawy prowadzone przeciwko nim zostały po latach umorzone z powodu braku znamion przestępstwa, a przedsiębiorcy otrzymali symboliczne zadośćuczynienia.

Aktualny temat i świetny scenariusz, sprawiły, że twórcom udało się zgromadzić na planie doborowe nazwiska. Janusz Gajos, jako skorumpowany prokurator, kolejny raz po pamiętnych rolach w „Psach” i „Przesłuchaniu”, udowodnił, że jest mistrzem kreowania wyrazistych, czarnych charakterów. U boku Gajosa wystąpili, między innymi, Kazimierz Kaczor, Przemysław Sadowski i Urszula Grabowska, nagrodzona na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za kreację w „Joannie”. Za wizualną stronę filmu odpowiada Piotr Sobociński jr., autor zdjęć do „Róży” i „Drogówki” Wojciecha Smarzowskiego.

Sfinansowany całkowicie przez prywatnych przedsiębiorców nowy film Ryszarda Bugajskiego emocje zaczął budzić na długo przed premierą. Drażliwy temat – nadużycia polskiego systemu urzędniczego – reżyser przedstawił niedwuznacznie i jawnie oskarżycielsko, zachęcając tym samym do publicznej debaty. „Układ zamknięty” pełen jest aluzji do znanych powszechnie afer gospodarczych z ostatnich dziesięciu lat i aż prosi się o to, żeby odczytywać go jako film z kluczem. Na szczęście Bugajski, nie stroniąc od publicystyki i otwarcie prowokując, zadbał o atrakcyjność dzieła: stworzył dynamiczny, pełen napięcia thriller.

W filmie wyróżnić można cztery wątki. Pierwszy to gehenna niewinnie oskarżonych: agresywne wtargnięcia CBŚ do domów, absurdalne zarzuty, manipulatorskie przesłuchania i horror w więzieniu. To jeden z gorszych składników „Układu” – aktorzy grający trójkę bohaterów dobrze wywiązują się ze swojego zadania, jednak ich postaci zostały zredukowane prawdopodobnie już na etapie scenariusza. Sceny w zakładzie karnym to nie gęsty psychologiczny opis, ale stereotypowa ilustracja drogi przez mękę: widzimy więc milczących wytatuowanych osiłków, brutalny gwałt pod prysznicem i próbę samobójczą. Drugi wątek to opowieść o siostrach, córkach i żonach (rodziny męskich postaci składają się tu wyłącznie z kobiet!), które zmagają się z głęboką traumą i próbują jakoś dopomóc osadzonym. Płynnie łączy się z tym wątkiem motyw śledczy, związany z postacią niepokornego dziennikarza, idealisty poszukującego prawdy wbrew groźbom przełożonego. Najciekawszy i najbardziej wyeksponowany w filmie jest natomiast punkt widzenia „czarnych charakterów”, granych przez Gajosa i Kaczora. Te cztery perspektywy nieustannie się przenikają i harmonijnie łączą w dynamicznej ale zwartej strukturze.

„Świat nie jest czarno-biały” – tak scharakteryzowano twórczość Bugajskiego w pewnej monografii polskiego kina. To prawda, że w dziełach reżysera nie mamy nigdy do czynienia z plakatowymi schematami i płaskimi bohaterami, wystarczy wspomnieć Antoninę Dziwisz z „Przesłuchania” czy nawet generała Nila. Z drugiej strony jednak, gdyby widz filmów Bugajskiego musiał zadecydować czy dana postać jest dobra, czy zła, nie miałby z tym żadnych problemów. Mimo psychologicznych niuansów, podział na katów i ofiary jest tu zazwyczaj oczywisty. Moralna klarowność stanowi jeden ze słabszych elementów „Układu zamkniętego”. Oglądamy odpychających urzędników załatwiających przy wódce brudne interesy, zajadających się golonką i wygłaszających tezy o konieczności eliminacji słabszych osobników (metafora myśliwska jest kluczowa dla sensu filmu). Opozycyjnie zaś – drogę krzyżową ofiar ich cynicznej gry. A jednak to jednoznaczne rozłożenie akcentów nie irytuje: po pierwsze – bo reżyser zadbał o realizm, po drugie – dzięki niby przewidywalnej, ale jednak znakomitej kreacji Janusza Gajosa.

Najciekawsza psychologicznie jest właśnie postać prokuratora Kostrzewy. Grany przez Gajosa bohater, nękany wyrzutami sumienia, odtrącony przez córkę, pozostaje, mimo głębokiego cynizmu, człowiekiem tragicznym i nieszczęśliwym. Zasygnalizowanie napięcia w rodzinie prokuratora ma swoje uzasadnienie. zbyteczne wydają się natomiast retrospekcje z młodości Kostrzewy, dzięki którym dowiadujemy się, że był on w marcu 1968 odpowiedzialny za usunięcie z uczelni ojca jednego z biznesmenów, Piotra, szanowanego profesora prawa. Bugajski niepotrzebnie wychodzi poza perspektywę współczesną i tworzy pewną narrację historyczną. Ale być może chodziło nie tyle o „dołożenie” jeszcze raz komunistom, co raczej o zwrócenie uwagi na odwieczność takich cech jak podłość i małość ludzka. O przypomnienie, że karierowicze świetnie poradzą sobie w każdym systemie i zawsze będą u władzy. Kostrzewa ma przecież także współczesnego sobowtóra – jest nim młody prokurator Kamil Słodowski (znakomita rola Wojciecha Żołądkowicza), zdobywający pozycję w kapitalistycznej Polsce równie bezwzględnie, co jego starszy kolega w czasach PRL-u.

Bugajski używa mocnych środków, aby wstrząsnąć świadomością widza. Katalog nieszczęść spotykających Bogu ducha winnych ludzi (poronienie, gwałt, próby samobójcze, etc.) drażniłby nadmiarem, gdyby nie to, że został uzasadniony poetyką thrillera. Reżyser zręcznie wykorzystuje tę konwencję i sugestywnie tworzy atmosferę napięcia i inwigilacji (pojawiają się zdjęcia z monitoringu, ukrytych kamer). Film intryguje już od pierwszej sceny, która świetnie zawiązuje akcję i zapowiada problematykę całości – konflikt między kreatywną jednostką a hamującym rozwój środowiskiem. „Układ zamknięty” to bodaj najlepsze fabularne dzieło Bugajskiego od czasów słynnego „Przesłuchania”.

Robert Birkholc, Układ zamknięty, „Kino” 2013, nr 04, s. 82-83

 

„DZIEWCZYNKA W TRAMPKACH”

26 08 2013 trampki

Reżyseria i scenariusz Haifaa Al-Mansour

„Łatwo się zgodzić, że to trudne, konserwatywne miejsce do życia dla kobiety i nic z tym dalej nie robić, ale musimy napierać i mieć nadzieję, że dzięki naszej pomocy uczynimy to społeczeństwo bardziej swobodnym i tolerancyjnym”. Tak mówiła o swojej ojczyźnie, Arabii Saudyjskiej, Haifaa Al-Mansour na ubiegłorocznym festiwalu w Wenecji, gdzie za debiut fabularny – „Dziewczynkę w trampkach” – otrzymała trzy nagrody. Film niezwykle wyważony, dający szansę na pełne zrozumienie bohaterów, ciepły i wzbudzający silne emocje, dzięki wspaniałej odtwórczyni głównej roli.

Jedenastoletnia Wadjda mieszka z mamą na przedmieściach Rijadu. Ojciec pojawia się w domu sporadycznie, woli przebywać naprzeciwko, w domu swojej matki. Wadjda jest indywidualistką, ma swoje zdanie, charakter, jest bystra i uparta. Marzy o tym, by mieć rower i ścigać się na nim z przyjacielem, równolatkiem Abdullahem. Ale to niedopuszczalne. Dziewczynka chodzi w trampkach, zamiast w czarnych półbutach i dostaje reprymendę od dyrektorki szkoły – bogobojnej pani Hussy (a że odwiedza ją w domu pod osłoną nocy kochanek – to tajemnica poliszynela). Społeczeństwo, począwszy od rodziny a na szkole kończąc, próbuje poskromić krnąbrną jednostkę. Ale Wadjda nie zamierza się podporządkować. Sprytnie udaje, że to robi, po to tylko, by uśpić czujność wroga. Bierze udział w konkursie recytowania Koranu, żeby wygrać nagrodę pieniężną i kupić wymarzony rower, który daje poczucie wolności. Motyw roweru jest idealny do pokazania tego, co w ludzkiej egzystencji fundamentalne – dążenia do czegoś. Upór dziewczynki ma sens i przynosi efekty.

W jej postaci, jak w zwierciadle, odbijają się nieśmiałe zmiany zachodzące w Arabii Saudyjskiej. Gdy Wadjda może wsiąść wreszcie na rower i bawić się z zakochanym w niej Abdullahem – z błogosławieństwem mamy – czujemy, że ta dziewczyna, która zyskała właśnie pewność siebie, dzięki spełnionemu marzeniu i czyjemuś uczuciu – nigdy już nie da sobie w kaszę dmuchać. I że jej los będzie być może trochę lepszy niż matki, uzależnionej od uczucia do męża, biorącego sobie właśnie drugą żonę, by mu urodziła syna. Ale przemiany w Arabii Saudyjskiej, wprowadzane przez króla Abdullaha bin Abdulaziza al Sauda, są zaledwie kosmetyczne. Większość kobiet nie ma żadnego wpływu na swoje życie i nie może dochodzić swoich nikłych praw.

Podczas realizacji „Dziewczynki w trampkach” Haifaa Al-Mansour była zmuszona udzielać wskazówek męskim odtwórcom ról przez krótkofalówkę – kobiety w jej kulturze nie mogą przebywać w jednym miejscu z mężczyznami nie będącymi ich krewnymi. Jej film – dojrzały i mądry – jest pierwszym nakręconym w całości w Arabii Saudyjskiej, w autentycznych plenerach Rijadu, i pierwszym wyreżyserowanym przez kobietę. Al-Mansour, córka poety, uczyła się kina oglądając je na kasetach wideo, bo w jej kraju nie było kin, a przemysł filmowy był zakazany. Studiowała na amerykańskim uniwersytecie w Kairze oraz w Australii. Dziś mieszka z mężem, amerykańskim dyplomatą, w Bahrajnie. Jej obraz, powstały z fascynacji włoskim neorealizmem (m.in. „Złodziejami rowerów”) a także dziełami braci Dardenne, jest świetnie odbierany na całym świecie. Na 8. Festiwalu Filmy Świata ale kino+ otrzymał Nagrodę Publiczności.m A zapaleni cykliści zyskali jeszcze jeden obraz z ulubionym wehikułem na pierwszym planie, „którego doskonałe proporcje składają się na przedmiot o niezrównanej gracji i elegancji” – jak napisał o rowerze w „Trzecim policjancie” Flann O’Brien (niedościgniony piewca jednośladów obok innego Irlandczyka, Samuela Becketta). Postulował on, by jeździć głównie na rowerze, gdyż: „Chodzić za daleko, za często i za szybko wcale nie jest bezpiecznie”.

Anna Kilian, Dziewczynka w trampkach, „Kino” 2013, nr 06, s. 72

 

„DZIEWCZYNA Z SZAFY”

26 08 2013 szafa

Reżyseria i scenariusz Bodo Kox

Niezwykły film Bodo Koxa, okrzyknięty przez media jedną z najoryginalniejszych i najlepszych polskich produkcji ostatnich lat. Z wybitną kreacją Wojciecha Mecwaldowskiego, porównywaną do roli Dustina Hoffmana w „Rain Man”.

Wzruszająca, a równocześnie pełna humoru, historia dwóch braci – Jacka (wychwalany przez krytykę za rolę w „80 milionach” Piotr Głowacki) i Tomka (wirtuoz polskiej komedii Wojciech Mecwaldowski). Życie Tomka zmieni się za sprawą Magdy (świetny debiut Magdaleny Różańskiej) – dziewczyny z sąsiedztwa. Każde z nich było zamknięte w swoim świecie. Dopóki się nie spotkali…

Barwny korowód postaci drugoplanowych „Dziewczyny z szafy” tworzą świetni aktorzy charakterystyczni: Teresa Sawicka i Eryk Lubos oraz – w rolach partnerek notorycznego uwodziciela Jacka – gwiazda przebojowych „Skrzydlatych świń” Olga Bołądź i laureatka Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego Magdalena Popławska („Zero”, „Lęk wysokości”). Debiutującego reżysera wspierają ceniony na świecie scenograf Andrzej Haliński („Kobieta w Berlinie”, „Ogniem i mieczem”) i trzykrotnie nagrodzony na FPFF w Gdyni operator Arkadiusz Tomiak („Obława, „Sęp”)

„Za najbardziej obiecujący debiut dla reżysera, którego osobowość twórcza posiada wielki potencjał i perspektywę rozwoju na przyszłość” – tak brzmi uzasadnienie Nagrody „Perspektywa” im. Janusza „Kuby” Morgensterna. Jej laureatem w 2012 roku został, ex aequo z Marią Sadowską, Bodo Kox, dotąd znany jako ikona kina niezależnego. Jego pełnometrażowy, profesjonalnie zrealizowany debiut, „Dziewczyna z szafy”, entuzjastycznie przyjęto na festiwalu „Młodzi i Film”. Zdobył Nagrodę Dziennikarzy i Nagrodę Jury Młodzieżowego, a Wojciech Mecwaldowski otrzymał Jantara za rolę męsk

W trakcie spotkania z twórcami na koszalińskim festiwalu z widowni padły słowa, by w ocenach „Dziewczyny…” nie ograniczać się do polskiego podwórka, ale spojrzeć szerzej, jako że jest to debiut na światowym poziomie. Oglądając film Koxa i mając w pamięci rodzime produkcje, trudno nie ulec wrażeniu, że mamy do czynienia z fenomenem. Widzowie przyzwyczaili się do tonu serio, do filmów-rozliczeń czy filmów-diagnoz polskiej rzeczywistości. Oczywiście, moglibyśmy doszukać się w „Dziewczynie…” wizji świata, w którym panuje znieczulica, maska dewocyjnego katolicyzmu skrywa bezduszność i chciwość, a w dobie Internetu prawdziwe relacje ustępują powierzchownym znajomościom. Próżno jednak szukać takich tonów u Koxa; reżyser ani przez chwilę nie aspiruje do zaangażowanej obserwacji. Stworzył za to kameralną, uniwersalną (choć niepozbawioną polskich smaczków) opowieść o samotności i pragnieniu miłości. Nie ukrywa inspiracji kinem północnej Europy – ceni jego poczucie humoru, sympatię dla nieszkodliwych dziwaków. Jednocześnie reżyser nikogo służalczo nie naśladuje; buduje historię za pomocą efektownych obrazów, z wdziękiem, ale i przewrotnie łączy melodramat z akcentem komediowym, igra także z gatunkiem komedii romantycznej. (…)

Kox nie tworzy wnikliwego portretu psychologicznego. Postaci nakreślone są grubą kreską, wyposażone w zestaw wyrazistych cech (choć, co istotne, ich oryginalność nie jest wymuszona). Mamy więc przekrój odmieńców: jest nieśmiały stróż prawa, wredna sąsiadka czy niewyżyta, sfrustrowana pseudoartystka. Zdarzają się chwyty i rozwiązania, które łatwo przewidzieć, żarty już wcześniej zasłyszane. Ale odtwórcy głównych ról pozostają wiarygodni i wzbogacają swe postaci o indywidualny rys; sprawiają, że widzowie angażują się w ich losy. Jacek Piotra Głowackiego ujmuje nieporadnością i życzliwym nastawieniem do świata, Dzielnicowy grany przez Lubosa rozczula i bawi, Magda Różańskiej intryguje. Nie sposób oderwać wzroku od Mecwaldowskiego. Choć z racji roli dysponuje ograniczoną gamą środków wyrazu, tworzy przejmujący portret człowieka bezbronnego w chorobie. Wyjątkowość „Dziewczyny…” nie ogranicza się tylko do ujęcia tematu czy bardzo dobrego aktorstwa. Kto wie, czy nie największym atutem tego filmu jest obraz, który wespół z muzyką tworzy kameralne widowisko przesiąknięte melancholią i liryzmem. Duża w tym zasługa operatora Arkadiusza Tomiaka i scenografa Andrzeja Halińskiego. Za ścieżkę dźwiękową, która przywodzi na myśl brzmienie Sigur Rós czy Radiohead, odpowiedzialni są Joanna Halszka Sokołowska oraz Filip Zawada. Kox pozwala, by triumfowała wyobraźnia: „równoległe światy”, niezwykłe wizje. Nie boi się ani dosłowności, ani poezji. Jego uwadze nie ujdą codzienne, choćby niepozorne cuda. W tym filmowym świecie, gdzie nad szarym blokowiskiem suną sterowce, a w jednym z M-2 rozkwita bujna dżungla, zakończenie, nawet bolesne i kontrowersyjne, daje nadzieję. Wygrywa miłość, wygrywa magia

Dominika Bierczyńska, Dziewczyna z szafy, „Kino” 2013, nr 06, s. 65

 

„IMAGINE”

26 08 2013 imagine

Reżyseria Andrzej Jakimowski

Długo oczekiwany, trzeci film Andrzeja Jakimowskiego – jednego z najbardziej cenionych na świecie polskich reżyserów, laureata trzech Polskich Nagród Filmowych Orzeł za „Zmruż oczy” i Złotych Lwów na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 2008 roku za „Sztuczki”.

Międzynarodowa koprodukcja „Imagine”, mająca światową premierę na festiwalu w Toronto i uhonorowana Nagrodą za Najlepszą Reżyserię oraz Nagrodą Publiczności Warszawskiego Festiwalu Filmowego 2012, to wzruszająca i urzekająca zjawiskowymi zdjęciami Adama Bajerskiego oraz zmysłową muzyką Tomasza Gąssowskiego historia Iana (Edward Hogg, podziwiany w ostatnim obrazie Rolanda Emmericha „Anonimus”), charyzmatycznego instruktora niewidomych, który przybywa do prestiżowego ośrodka w Lizbonie, by uczyć młodych pacjentów trudnej sztuki orientacji w przestrzeni. Jego kontrowersyjne metody przyjmowane są przez podopiecznych początkowo z nieufnością, a potem z rosnącym entuzjazmem. Tymczasem największe zainteresowanie nauczyciela wzbudza piękna, zamknięta w sobie Ewa (Alexandra Maria Lara, pamiętna odtwórczyni roli Traudl Junge, osobistej sekretarki Hitlera w filmie „Upadek”). Za sprawą niekonwencjonalnych wskazówek i ponadzmysłowej wrażliwości Iana, Ewa przezwycięży lęk i spróbuje samodzielnie postawić pierwsze kroki poza kliniką. Wkrótce przekona się, że w życiu każdy akt odwagi rodzi ryzyko, bez którego nie sposób poznać smaku wolności..

Film Andrzeja Jakimowskiego nie jest filmem dla każdego. Wprawdzie podobne stwierdzenie mogłoby się odnosić do prawie wszystkich filmów, ale w tym przypadku powód jest dość szczególny: wobec „Imagine” łatwo pozostać obojętnym, mając przy tym świadomość, że jest to film, który ma szanse wywoływać głębokie emocje. Oczywiście, po takim wyznaniu można usłyszeć od kogoś, że nie ma się odpowiedniej wrażliwości, empatii i ciekawości świata, by „Imagine” w pełni docenić i zrozumieć. Ale jeśli szło się do kina z otwartą głową i nastawieniem, że to film właśnie dla mnie, z mojego kręgu zainteresowań, a wyszło się mimo to z poczuciem, że „Imagine” jest filmem straconej szansy na dzieło naprawdę wielkie? Mówiąc inaczej: Jakimowski kieruje opowieść do ludzi o konkretnej wrażliwości. Z pewnością osiągnie sukces. Ale widzowie, na których mu szczególnie zależy lubią, gdy pytania stawiane przez film naprawdę ich zastanowią. Tymczasem „Imagine” jakby unika istotnych pytań, stając się filmem dziwnych proporcji: opowiada bardziej o metodzie, dzięki której można próbować przezwyciężyć swoją ułomność, zamiast o człowieku dokonującym czegoś naprawdę wielkiego. Bohaterem jest niewidomy Ian, nauczyciel echolokacji pozwalającej niewidomym orientować się w przestrzeni bardziej przy użyciu słuchu niż dotyku. To jak żyje i jak sobie radzi, jest wprost imponujące. Chodzi po ulicach bez białej laski, a o tym, co go otacza, wie niemal tyle, jakby to widział! W większości sytuacji postronny obserwator nie zorientowałby się, że jest on osobą niewidomą. Ian intryguje, widać to zresztą w stosunku reżysera do tej postaci: jest nią głęboko zafascynowany. Ian jest bowiem nauczycielem życia nie tylko dla niewidomych.

Podczas projekcji „Imagine” wiele razy myślałem o „Nic osobistego” Urszuli Antoniak, gdzie dwójka bohaterów nic o sobie nie wiedziała i nie zadawała sobie nawzajem żadnych pytań o przeszłość i przyszłość. Oboje fascynowali się sobą tylko tu i teraz, a widz mógł w tym uczestniczyć. Jakimowski pokazuje podobnie zamkniętych ludzi, ale jakby nie pozwala w pełni uczestniczyć w tym, co przeżywają. O jego bohaterach też nie wiemy praktycznie nic. Możemy się jedynie domyślać, jakim wyzwaniem jest dla Iana to, że nie będąc akceptowany przez lekarzy-tradycjonalistów, mimo to próbuje otworzyć swoich podopiecznych na zupełnie nowe doznania, które ułatwią im życie. W takiej aurze tajemnicy nie byłoby nic złego, gdyby nie fakt, że w „Imagine” w małym stopniu przedostają się na ekran emocje bohaterów przeżywających iluminację tym, co ich otacza. Wtedy siłą rzeczy rodzi się myśl: „Nie dość, że nic o nich nie wiem, to nie mogę nawet przeżyć razem z nimi tego, co prawdopodobnie odczuwają”. Nie chodzi wcale o rodzaj narracji w filmie, która tu jest bardzo wyciszona, i nie o to, by coś było wyłożone kawa na ławę. To kwestia tego, że w „Imagine” wszystko zostaje pokazane jakby przez pryzmat technicznych aspektów metody echolokacji. Tylko czasem reżyser osiąga wymowny rezultat, gdy w którejś ze scen sprawia, że widz mniej niż na obrazie skupia się na dźwiękach, które słyszy Ian czy jego podopieczni. Najczęściej jednak pokazując konkretną sytuację, pokazuje na dobrą sprawę, jak wygląda pokonywanie jakiejś bariery czy przeszkody, a więc: „jak oni tego dokonają”. To jest ciekawe, ale tylko przez jakiś czas. Stosowane nadmiernie wcale nie zbliża do bohaterów, raczej czyni z „Imagine” rodzaj relacji o poruszaniu się w przestrzeni.

Są natomiast w filmie tropy arcyciekawe, które reżyser jedynie zasygnalizował. Jeśli poznajemy Iana jako człowieka niezwykle pewnego swoich metod, a potem widzimy go postawionego w sytuacji, gdy czuje się jednak bezradny, to zwykła empatia każe zapytać, jak on sobie poradzi i czy sobie poradzi. Scena rozmowy z dyrektorem ośrodka, który wątpi w jego metody i każe mu się zastanowić, czy nie naraża podopiecznych na niebezpieczeństwo, zapowiada jakąś wewnętrzną walkę Iana, której chce się kibicować. Ale wątek ten zostaje w filmie w pewnym sensie zawieszony. Widzimy potem, jak Ian ze swoim podopiecznym idzie na nabrzeże, aby mu udowodnić, że stoi tam wielki okręt. Oczywiście w ten sposób udowadnia także i sobie własną siłę oraz sens trwania przy obranej metodzie. Ale co z tego, skoro my całą sytuację możemy obserwować tylko z zewnątrz, bez świadomości rzeczywistych emocji Iana. Widzimy tylko to, co on chce, żeby dotarło do jego podopiecznego, a elementy jego wewnętrznych zmagań pozostają zasłonięte.

Bardzo charakterystyczne dla Jakimowskiego jest to, jak przedstawia moment, gdy między Ianem a jedną z niewidomych pacjentek rodzi się uczucie. Każdy, kto uśmiechał się, widząc pomysłowość chłopca ze „Sztuczek”, który starał się w magiczny sposób przyciągnąć do siebie ojca, tutaj uśmiechnie się ponownie. W tym wątku Jakimowski skupia się na czymś, co miało chyba stać się tematem całego filmu: metoda echolokacji ma nie tylko praktyczne zastosowanie w codziennym funkcjonowaniu osoby niewidomej, lecz daje szansę, by niejako oszukać otoczenie, nie pozwolić nikomu, by się zorientował, że obcuje z kimś niewidomym. A więc żyć wśród innych bez poczucia jakiejkolwiek ułomności. Widać to wyraźnie w scenie, gdy dziewczyna w rozmowie z przypadkowym gościem kawiarni trafniej niż on komentuje wygląd miasta i to, co się w nim znajduje.

Ian stara się przekazać dziewczynie dosłownie każdą wskazówkę, która pozwala mu na co dzień funkcjonować całkowicie samodzielnie. Oczywiście robi to także dlatego, że coraz bardziej mu na niej zależy, nie jak na podopiecznej, lecz jak na partnerce. Mam nieodparte wrażenie, że autentycznym, mocnym odniesieniem do tytułu filmu byłaby ich próba – z pewnością trudna – wyobrażenia sobie, czy i jak potrafiliby razem żyć oraz to, czy w podobnej sytuacji ona potrafiłaby mu całkowicie zaufać, bo jego metoda i w niej wywołuje wątpliwości. Tymczasem „Imagine” kończy się tylko taką sugestią, że podopieczni Iana prawdopodobnie uwierzą, iż mogą żyć pełniej, lepiej, szczęśliwiej. Mówiąc zupełnie bez ironii: to bardzo szlachetna puenta, lecz jakby prześlizgująca się obok tego, co w filmie Andrzeja Jakimowskiego najbardziej intrygujące.

Piotr Śmiałowski, Imagine, „Kino” 2013, nr 04, s. 72-73

Poprzedni artykułKładka zamknięta!
Następny artykułLigi miejskie – zapisy!