„Niewierni w Paryżu” – seans DKF Powiększenie
REALIZACJA | OBSADA |
Reżyser – Woody AllenScenariusz – Woody AllenZdjęcia – Vittorio StoraroMontaż – Alisa LepselterScenografia – Véronique MeleryKostiumy – Sonia GrandeDźwięk – Jean-Marie Blondel | Lou de Laâge – Fanny FournierNiels Schneider – Alain AubertValérie Lemercier – Camille MoreauMelvil Poupaud – Jean FournierGrégory Gadebois – Henri DelaunGuillaume de Tonquédec – Marcel BlancElsa Zylberstein – Caroline BlancAnne Loiret – DelphineSara Martins – Julia |
O FILMIE:
Fanny (Lou de Laâge) i Jean (Melvil Poupaud) sprawiają wrażenie idealnego małżeństwa – oboje mają sukcesy zawodowe, mieszkają w przepięknym apartamencie w ekskluzywnej dzielnicy Paryża i wydaje się, że są w sobie zakochani tak samo jak byli, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Ale kiedy Fanny przypadkowo wpada na Alaina (Niels Schneider), byłego kolegę z liceum, zwala ją z nóg. Wkrótce spotykają się ponownie i stają się sobie coraz bliżsi…
Woody Allen pokazał premierowo swój 50. film w karierze we wrześniu na festiwalu w Jaki jest późny Woody Allen każdy widzi. Twórca ikonicznych anty-komedii romantycznych lat 70. Annie Hall i Manhattanu od lat męczy siebie i widów kolejnymi całkowicie chybionymi projektami pozbawionymi tak błysku jak i humoru i okraszonymi coraz częściej nieudanymi zdjęciami zbliżającego się do emerytury Vittorio Storaro i najgorszymi kreacjami uznanych aktorów w ich karierach. Pozytywne recenzje na festiwalu w Wenecji, po raz pierwszy odejście od języka angielskiego i brak wielkich nazwisk. Niewierni w Paryżu (oryginalny tytuł, który dużo lepiej oddaje istotę produkcji to Coup de Chance) jawią się jako okazja do kolejnego nowego startu z potencjałem na sukces. Czy tak jest w istocie?
Mimo zmiany języka główne prawidła twórczości Allena pozostają niezmienione. Ponownie otrzymujemy zatem niezbyt zabawną mieszczańską komedię osadzoną w środowisku society. Tak jak chociażby w Nieracjonalnym mężczyźnie powraca także motyw filozofii i odpowiedzialności za własne winy, a z Blue Jasmine czerpie wypalanie w teoretycznie szczęśliwej relacji. Na szczęście zabrakło neurotycznego para-intelektualizmu, dawnego znaku rozpoznawalnawawczego kina Nowojorczyka, który ostatnimi czasy wypadał u niego absolutnie nieznośnie (by przywołać chociażby W deszczowy dzień w Nowym Jorku).
Na pierwszym planie klasyczny trójkąt, niby z arcydzieła Petera Greenawaya – złodziej, zajmujący się różnego rodzaju działalnością bardzo majętny Jean (Melvil Poupaud), jego żona, odnosząca sukcesy charyzmatyczna pracownica domu aukcyjnego Fanny (Lou de Laâge) i jej kochanek, jej kolega ze szkolnej ławki z którym niespodziewanie wpadają na siebie pewnego dnia. Kocioł wątpliwości i wzajemnych podejrzeń wrze, zwłaszcza że znudzone wyższe sfery karmią się plotkami, a na ekranie pojawia się także charyzmatyczna jego teściowa Aline.
Vittorio Storaro nie byłby sobą, gdyby przy okazji kolaboracji z Allenem nie próbował wcielić w życie różnych nieco oderwanych od wszystkiego wizualnych pomysłów. Jednak w odróżnieniu od technikolorowych filtrów Na karuzeli życia, tym razem wypada to wizualnie interesująco i estetycznie. Niezwykle doświadczony operator sięgnął po mallickowskie turboszerokie obiektywy, często z efektem rybiego oka, a kamerę wziął do ręki, całkowicie rezygnując z kontrujęć na rzecz montażu wewnątrzkadrowego. Uzupełnia się to z tematem produkcji jakim jest rola, istota i znaczenie przypadku oraz szczęścia. Kamera niby uważne spojrzenie Bogini Fortuny śledzi aktorów dramatu, by w odpowiedniej chwili ukarać tych, którzy zwolnili w jej wszechmoc, jednocześnie nie odpuszczając sobie żartów z własnych wyznawców. Aktywna i wszędobylska kamera w sukurs bierze sobie utkaną jazzowymi standardami ścieżkę dźwiękową i wspólnie nadają opowieści rytm, niejako ukrywając za swoimi plecami czerstwy i zbudowany ze zbyt zgranych klocków scenariusz.
Niebagatelną rolę w weneckim sukcesie Niewiernych w Paryżu odgrywają jeszcze dwa czynniki. Pierwszym z nich, który za chwilę rozwinę, jest rewelacyjne aktorstwo. Drugim zaś i mniej oczywistym jest niesławny serial Allen kontra Farrow, filmowy akt oskarżenia wobec reżysera stworzony przez jego byłą żonę, który za sprawą tendencyjności, oskarżeń wysuniętych wobec Mii Farrow przez pozostałe dzieci oraz słabości przytoczonych argumentów, w oczach wielu wręcz oczyścił Allena. Gdy zgasły światła, a na ekranie gigantycznego weneckiego Pallabiennale pojawiło się nazwisko „Woody Allen” wybuchły owacje na stojąco. Publika festiwalu wybrała stronę. W tym kontekście także zresztą można odczytać Niewiernych w Paryżu. Skoro z jakiegoś powodu legion komentatorów doszukiwał się w Oficerze i szpiegu Romana Polańskiego odniesienia do jego własnego życia, to czemu by nie zastanowić się, co Allen ma do powiedzenia owijając swój pierwszy film stworzony po emisji wspomnianego serialu.
Wracając do aktorów Niewierni w Paryżu zachwycają zwłaszcza kreacjami żeńskimi. Prawdziwe tour de force ma tu Lou de Laâge, aktorskie odkrycie Mélanie Laurent. Młoda francuska otrzymała Emmy za jej Bal szalonych kobiet (2021), a rola w Oddychaj (2014) stanowiła przełom w karierze de Laâge. Tym razem ta obiecująca artystka pokazuje na ekranie wielką charyzmę łącząc w swojej postaci poczucie humoru z dramatem jednostki zagubionej w kłamstwach innych. Kontrapunkt dla niej stanowi występ doświadczonej Valérie Lemercier. Trzykrotna laureatka Cezara, która na zawsze zapadła w pamięć polskim widzom za sprawą Gości, gości jako matka głównej bohaterki wciela się w jedyną otwarcie komiczną postać. Jej bohaterka zna karty jakie rozdaje nam życie i dużo sprawniej niż pogubieni w przekonaniu o własnej słuszności młodzi jest w stanie się odnajdować w otaczającej ją rzeczywistości. Z drugiej strony nawet jej bezczasowość nie sprawia, że przypadki jej się nie imają i nie zaskakują. Zetknięcia Aline z Fortuną są zapewne jedynymi momentami filmu, gdy kąciki ust pójdą Wam do góry.
Niewierni w Paryżu to jednocześnie najlepszy film Woody’ego Allena od lat oraz tylko, kolejny obraz późnego Woody’ego Allena. Coś na co można pójść całą rodziną, albo odpalić na Netflixie do niedzielnego obiadu, ale jak w Och, teatrze Krystyny Jandy – nie spodziewajcie się niczego niespodziewanego, ani szczególnie zapamiętywanego. Bezbolesne dwie godziny, to największy komplement jaki da się sprawić tego typu projektom.