„NAJGORSZY CZŁOWIEK NA ŚWIECIE” – seans DKF Powiększenie
O FILMIE:
Julie wkrótce kończy trzydzieści lat i jest pełna życiowej energii, ale ma też pełno życiowych rozterek. Jest szczęśliwa z Akselem, utalentowanym i odnoszącym sukcesy zawodowe rysownikiem, ale ich spojrzenie na wspólną przyszłość nieco się różni. Kiedy na przypadkowej imprezie Julie poznaje Eivinda i spędza z nim całą noc, zaczyna zastanawiać się, czy ten młodszy od niej, pewny siebie i odrobinę szalony chłopak nie jest właśnie tym, czego potrzebuje w życiu.
W „Najgorszym człowieku na świecie” młoda Julie bierze sprawy w swoje ręce i zaczyna wybierać, co w życiu chce robić i z kim się związać. A że Oslo oferuje jej bardzo wiele możliwości i sporą liczbę scenerii – czyż mogłaby nie skorzystać z tylu szans na próby i testy? Początkowo można odnieść wrażenie, że twórcy filmu ironicznie traktują główną bohaterkę, pokpiwając sobie z zielonej młodości i charakterystycznego dla jej wieku braku zdecydowania. Bo poszukiwania przez Julie miejsca w świecie zdążają w bardzo różnych kierunkach. Kim tu być – chirurżką, psycholożką, a może fotografką? Czasem gubimy się w tych wyborach jeszcze bardziej niż bohaterka i jej zdezorientowana matka.
Może to także wzbudzać podejrzenia, że scenarzyści Joachim Trier i Eskil Vogt stali się boomerami, którzy zazdroszczą młodości, a swą zapiekłą zawiść muszą pokryć sporą dawką szyderstwa i małostkowych wypominek, spuentowanych nutką wyższości. Na szczęście się okazuje, że wcale tak jednak nie jest. Wręcz przeciwnie – w pewnym momencie odkrywamy, jak z cierpkim półuśmiechem odsłaniają przed nami mielizny pouczającego tonu dziadersów, a z upływem seansu słodko-gorzka atmosfera zaczyna udzielać się również i nam, przypominając o wszystkich nieoczekiwanych spotkaniach i nagłych miłostkach.
Urodzona w 1987 roku Renate Reinsve przekonująco odgrywa rozterki osoby „prawie trzydziestoletniej” i niejeden widz czy widzka, co długo szukali właściwej drogi życiowej, z łatwością zidentyfikuje się z bohaterką próbującą nowych rzeczy. Gdy Julie żegna się z dotychczasowych chłopakiem i wiąże ze starszym od siebie o kilkanaście lat rysownikiem, staje się to punktem wyjścia do wielu intrygujących konfrontacji między tymi, co już pozakładali rodziny, stali się szacowni i oceniający, a „młodą i nieopierzoną”.
W „Najgorszym człowieku na świecie” obie strony zostają potraktowane sprawiedliwe i dostają to, co sobie wymarzyły. A że Trier i Vogt wspaniale wyszydzają mansplaining, demaskując nie tylko seksistowskie teksty, ale i mizoginistyczne schematy doskonale znane nam z kultury, niekoniecznie audiowizualnej – to trudno o bardziej świeże kino obyczajowe, które wciąż przy tym chce nas uwodzić romantyczną (acz pozbawioną infantylności) aurą.
Krytycy zachwycają się tym filmem najprawdopodobniej z powodu nieprzewidywalności, bezpretensjonalności i jakże przyjemnych, relaksujących w tym przypadku dłużyzn scenariusza. W tych pauzach, doskonale umiejscowionych w narracji, kontemplujemy wraz z Julie miejskie krajobrazy, odpoczywając przez chwilę, nim znów wciągnie nas wir jej życia. Oglądanie zbyt wielu produkcji sklejonych z tych samych prefabrykatów sprawia, że zblazowany i zmęczony widz wita nowe dzieło Triera z wielką radością. Z poczuciem ulgi staje się wiernym towarzyszem podróży bohaterki w poszukiwaniu radości, spełnienia i dorosłości.
„Najgorszy człowiek na świecie” jest najlepszym a zarazem najbardziej feministycznym filmem Joachima Triera. Ta dwugodzinna opowieść w dwunastu częściach z prologiem i epilogiem – precyzyjnie napisana, wspaniale zagrana i zmysłowo sfilmowana przez Kaspera Tuxena – daje sporo satysfakcji i aż się dziwię, że polska premiera nie została zaplanowana na walentynki. Piszę to zupełnie serio, bo kinofilskie pary lubujące się w europejskim filmie artystycznym i ceniące obyczajowe kino nordyckie będą zachwycone.
MAREK S. BOCHNIARZ – Kino nr 3/2022