„JAK NAJDALEJ STĄD” – film w ramach DKF Powiększenie
O FILMIE
Ola to zbuntowana nastolatka, która marzy o własnym samochodzie i większej życiowej samodzielności. Niespodziewane i tragiczne wiadomości z Irlandii, gdzie od lat pracuje jej ojciec sprawiają, że wyrusza sama w daleką podróż. Los przeznacza jej nie lada wyzwanie – w imieniu rodziny ma sprowadzić ciało zmarłego do Polski.
„Jak najdalej stąd” Piotra Domalewskiego, podobnie jak debiut reżysera, „Cicha noc”, to słodko-gorzka analiza poplątanych relacji rodzinnych.
Drugi film często bywa tym najtrudniejszym. Szczególnie wtedy, gdy debiut niemal jednogłośnie okrzyknięty zostaje dziełem wybitnym. Tak było przecież w przypadku „Cichej nocy”, która prócz świetnych wyników, zarówno artystycznych, jak i komercyjnych, zdobyła prawie każdą możliwą nagrodę na gali wręczenia Orłów w roku 2018. Trzy lata po premierze pierwszego pełnometrażowego obrazu, niegdyś aktor, obecnie reżyser, Piotr Domalewski, powraca z nową fabułą i starym tematem. W „Jak najdalej stąd” absolwent katowickiej filmówki ponownie przygląda się bowiem kwestii emigracyjnej. Tym razem jednak jego opowieść opowiedziana zostaje po drugiej stronie. Kamera, zamiast po mazurskiej wsi, wędruje po ulicach Dublina, by nieco lepiej zapoznać nas z rzeczywistością tamtejszą. Wszystko to, co w „Cichej nocy” było historią zasłyszaną, w „Jak najdalej stąd” jest otaczającym nas tłem. Wraz z bohaterką przemierzamy przez pękającą w szwach agencję pracy, irlandzkie puby, rojący się od krajanów plac budowy czy też hotel pracowniczy, w którym częstowani jesteśmy, naturalnie, polską wódką. U Domalewskiego emigranckie realia nie są wydumanym filmowym tworem, lecz niemalże dokumentalnym zapisem życia na obczyźnie.
Oto Ola (debiutująca w pierwszoplanowej roli Zofia Stafiej). Dziewczyna mieszka w Olsztynie z matką (Kinga Preis) i niepełnosprawnym bratem (Dawid Tulej), nad którym opieka stanowi główne zajęcie rodzicielki. Ojciec przed laty wyjechał za chlebem do Irlandii. Od tamtej pory kontakt jest znikomy – ogranicza się do okazjonalnych telefonów i przelewów na konto. Ola kończy za chwilę liceum i marzy o samochodzie. Zgodnie z obietnicą, jeśli nastolatka zda prawko, tata opłaci jej upragnionego Passata. Ich relacja sprowadza się do następującego, przytoczonego przez bohaterkę wzoru: „Mamy taki układ: on nie wie co u mnie, ja nie wiem co u niego”. Pewnego wieczoru rutynę przerywa jednak telefon, którego skutkiem będą nieplanowane odwiedziny. Ojciec Oli miał wypadek w pracy. Mężczyzna nie żyje, a dziewczyna za namową matki wylatuje do Irlandii, by przetransportować jego ciało z powrotem do Polski. Gdy dociera na miejsce, dowiaduje się, że nie będzie to takie proste. Koszty przewozu wynoszą kilka tysięcy euro, a ubezpieczenie z wypadku rodzinie się nie należy, jako że ojciec pracował na nie swojej zmianie.
Film jest w pewnym sensie dramatem kafkowskim. Od momentu przybycia do Irlandii, Ola – mimo swej przebojowości i zaradności – jest w obcym sobie świecie. Dziewczyna niemal na każdym kroku zderza się zarówno z bezduszną biurokracją, jak i zachodnią rzeczywistością, w której fajki kosztują pięć dych, a za adapter w hostelu trzeba dopłacić kilka funtów ekstra. Na jej drodze stają unijne standardy i skostniałość zasad, a od strony ojczyzny nęka ją opinia publiczna strzeżona przez matkę działającą według formuły „co ludzie powiedzą”. Mimo wszystko Ola jest bohaterką silną. Jej wspaniale napisana (i równie świetnie zagrana przez Stafiej) postać przeżywa swoisty przyspieszony kurs dojrzewania, który udanie czyni z filmu Domalewskiego historię o dojrzewaniu. Jego wariacja coming of age movie jawi się jako pouczająca opowieść o wyrastaniu z dziecinności i akceptowaniu błędów nie tylko własnych, lecz także cudzych. „Jak najdalej stąd” świadczy o tym, że twórca obrazu jest obecnie być może najbardziej empatycznym filmowcem w Polsce.
Reżyser posiada niezwykły talent do obserwacji człowieka. Jego bohaterowie są zawsze autentyczni, nawet jeśli ich czas ekranowy zredukowany jest do krótkiego epizodu (w „Jak najdalej stąd” taką rolę odgrywa niezawodny Arkadiusz Jakubik). W jego filmach postacie rzeczywiście oddychają, przez co i my jesteśmy w stanie robić to razem z nimi. Obawiamy się o ich losy, współczujemy im, a potem śmiejemy się wraz z nimi oraz płaczemy, gdy w końcu przyjdzie na to pora. Reżyser chce jednak, by na ów płacz zapracować. Nie będzie on usilnie pogarszać nastroju ckliwą muzyką albo dokopywać skopanym już i tak nędzarzom. Ola jest fantastycznie zróżnicowaną postacią, która z jednej strony sprawia wrażenie, jak gdyby zaraz miała wybuchnąć toną łez, a z drugiej daje się poznać jako dziewczyna o niezłomnym charakterze, która kolejne potknięcia przekształca w olej napędowy. Kiedy wreszcie da upust emocjom, katharsis przeżywa z nią cała sala. Zakończenie w „Jak najdalej stąd” działa jak owo oczyszczenie. Pozwala odreagować, a zarazem nie przytłacza jak w „Cichej nocy” czy krótkometrażowym „60 kilo niczego”. Wydaje mi się, że to najdojrzalszy ze wszystkich dotychczasowych projektów autora.
Domalewski powoli staje się kimś w rodzaju polskiego Kena Loacha. Jego głęboko zanurzone w społecznym sosie kino nie lubuje się w ekscentrycznych zachowaniach charakterystycznych dla obrazów Wojciecha Smarzowskiego, do którego ten bywa nierzadko porównywany. Jego forma to przede wszystkim stonowanie, a treść to powściągliwość. W centrum znajduje się człowiek w najbardziej banalnych sytuacjach, takich jak choćby kupno Passata. Po jego filmach widać, jak ważnym tematem jest dla niego rodzina. „Jak najdalej stąd” to historia o poszukiwaniu ojca w braku ojca. Można znaleźć go w rzeczach, które zostawił po sobie, ale ostatecznie trzeba odnaleźć go w sobie.
Karol Urbański