„ENNIO” – seans DKF Powiększenie
O FILMIE:
Ponad 500 filmów wybrzmiałoby inaczej, gdyby nie on. Ennio Morricone to nie tylko jeden z najbardziej płodnych kompozytorów muzyki filmowej w historii, ale również uwielbiana przez międzynarodową publiczność legenda kina, której twórczość została dwukrotnie nagrodzona Oscarem.
„Ennio” jest żywiołowym portretem geniusza, nakreślonym przez wiernego przyjaciela i znakomitego reżysera. Giuseppe Tornatore zaprasza nas w wyjątkowo osobistą podróż po prywatnym i artystycznym życiu wspaniałego kompozytora. Towarzyszą nam w niej wspominający go artyści i reżyserzy, tacy jak Bernardo Bertolucci, Clint Eastwood, Bruce Springsteen, Quentin Tarantino, John Williams czy Wong Kar Wai, ale przede wszystkim wtóruje nam niezapomniana filmowa muzyka Mistrza. W końcu, historia jego życia to historia kina.
Ta filmowa historia mogłaby trwać i trwać. Opowieść o Ennio i jego muzyce to materiał na 8. odcinkowy serial, ale dostaliśmy tylko 156 minut. Trzeba się cieszyć i z tego. Giuseppe Tornatore reżyser dokumentu dokonał wielu trudnych wyborów do swojego filmu o życiu i twórczości Morricone. Jest dzieciństwo, muzyczne kamienie milowe, ale ze względu na format sporo zabrakło. O kolaboracji z twórcami giallo można dowiedzieć się, że był to etap eksperymentowania, a Ennio tak się zapętlił w bliźniaczych dźwiękach, że trzeba było mu zwrócić na to uwagę. Nie ma też kilku znamiennych ścieżek dźwiękowych, które stworzył do produkcji telewizyjnych w tym do serialu La Piovra (Ośmiornica). Nie ma też Carpentera, poruszającej melodii od Orki i wielu, wielu innych. A tak, to jest już czyste złoto. Ba! Platyna nawet!
Ennio opowiada pięknie. Przedstawia się jako niezwykle wrażliwy człowiek, często ulega emocjom, opowiada o współpracy z niektórymi twórcami nierzadko się przy tym wzruszając. Dokument w reżyserii Tornatore to rzeczywiście wiele wspaniałych i podniosłych chwil w temacie muzyki filmowej, ale mnie najbardziej intryguje tu Ennio, który bardzo długo identyfikował swoje muzyczne przeznaczenie. Jakoś tak żal bierze jednocześnie, że jako artysta, wciąż chciał coś udowodnić swoim mistrzom z konserwatorium muzycznego. Niepotrzebnie, chociaż potrafię to zrozumieć. Niektórzy z otoczenia Morricone nazywali to chałturzeniem, a przecież dawał radość milionom ludzi na świecie, przyprawiał o dreszcze, uwznioślił niejedną filmową scenę. Przecież niekiedy wspominając sekwencje „widzimy ją” i jednocześnie „słyszymy” ten konkretny motyw. Ennio to jest skarbnica wiedzy, wgląd do procesu twórczego, poruszające wypowiedzi innych artystów. Podążamy więc za maestro od jego młodości i lat dziecięcych, kiedy wpatrzony w ojca poszedł za jego twardą namową do muzycznego konserwatorium. Grał na trąbce, łączył szkołę z pracą, zastępował ojca przy muzycznych fuchach. Ciężka była droga Ennia do sławy, a nawet wtedy wciąż próbował coś sobie udowodnić.
Ennio w reżyserii Tornatore prezentuje muzyka wszechstronnego, któremu w tworzeniu ścieżek dźwiękowych do filmów z różnych gatunków pomagało wykształcenie z wielu zakresów. Morricone, człowiek oczytany, nie był tylko artystą muzykiem, ale posiadał też wiedzę z zakresu sztuki i historii. Wiedział jakich instrumentów użyć w danym filmie, gdzie szukać inspiracji, czym się posiłkować przy wyborze dźwięku, był kreatywny. To poniekąd może być trudne do zaakceptowania, ale Morricone trzeba zdefiniować jako muzycznego gwiazdora. Na jego koncerty z filmowymi muzycznymi szlagierami przychodziły tłumy, byłby w stanie zapełnić stadion, a grupy muzyczne pokroju Metalliki mają Morricone na swojej koncertowej playliście. Maestro to fenomen, ale w końcu musiało go zabraknąć. Nikt jako istota ludzka nie zyje wiecznie, ale jego dorobek owszem. A dorobek Morricone ma na tyle kolosalny, że wciąż warto go odkrywać! Setki ścieżek dźwiękowych, eksperymentalne aranżacje, współpraca z innymi muzykami. Morricone rzadko odmawiał współpracy, brał wszystko, dogadzał reżyserom, a ci chcieli mieć maestro tylko dla siebie. Stwarzało to szereg zabawnych sytuacji, bo kompozytor był niemalże zawłaszczony przez chociażby Sergio Leone, który nie chciał się nim „dzielić”. Ale to już historia, Morricone odszedł, pozostała jego wspaniała muzyka. Rozpoznaje się ją po kilku pierwszych taktach, dźwięki przenoszą nas do innego stanu, innego czasu, kolejnej wspaniałej filmowej historii.
Patryk Karwowski – PO SEANSIE