DKF – Przegląd Kina Polskiego: „Pan T.”
„PAN T.”
2019 FESTIWAL POLSKICH FILMÓW FABULARNYCH
Złote Lwy – Najlepsza drugoplanowa rola męska Sebastian Stankiewicz
Camerimage 2019
Złota Żaba – Najlepszy film Adam Bajerski, Marcin Krzyształowicz
Reżyseria: Marcin Krzyształowicz
O FILMIE
Pełna czarnego humoru, seksu i wzruszeń, zaskakująco współczesna historia o Polsce z absurdalnych czasów, w których rzeczy bardzo nieprawdopodobne były całkiem możliwe. Przesycona nostalgią podróż do niezwykłego świata, w którym słynni pisarze i poeci artystycznej bohemy zasiadywali w knajpach i kawiarniach, ukradkiem komentując zło otaczającego ich świata. Film w reżyserii Marcina Krzyształowicza – nagrodzonego Orłem i Srebrnymi Lwami na festiwalu filmowym w Gdyni twórcy „Obławy”. W roli głównej odmieniony i powracający w wielkim stylu Paweł Wilczak.
Powstająca z powojennych ruin Warszawa roku 1953 to miejsce, w którym wszystko jest możliwe. Wszechobecna niepewność, donosy i kontrola oswajane są wódką i dobrym towarzystwem, w podziemiach kościoła daje się słyszeć jazz, a przypadkowe spotkanie w toalecie z I sekretarzem Bolesławem Bierutem może zakończyć się niespodziewaną nietrzeźwością. To wszystko zna z własnego doświadczenia Pan T. – uznany pisarz, który gnieździ się w ciasnej klitce w hotelu dla literatów. Objęty zakazem wykonywania zawodu, utrzymuje się z korepetycji dawanych pięknej maturzystce, z którą łączy go płomienny romans. W sąsiednim pokoju mieszka chłopak z prowincji, który marzy o karierze dziennikarza. Pan T. staje się dla niego mistrzem i nauczycielem. Życie głównego bohatera nabierze tempa, gdy władze zaczną podejrzewać go o niecne zamiary wysadzenia Pałacu Kultury i Nauki, ponętna uczennica zaszokuje go niespodziewanym wyznaniem, a Urząd Bezpieczeństwa zacznie śledzić każdy jego ruch. W tej rzeczywistości pełnej absurdów trudno będzie zachować powagę.
Warszawa skąpana w czerni i bieli, pierwsza połowa lat 50. Pan T. jest pisarzem, któremu nie po drodze z socrealistycznym poglądem na świat. W ogóle nie po drodze mu z prawie wszystkim. Schowany za ciemnymi okularami z wyższością patrzy na bliźnich, a choć w kieszeni nie ma prawie nic, to stać go niemal na wszystko. Gdy akurat nie bryluje na salonach, to leży bezczynnie w łóżku gapiąc się w sufit i śniąc na jawie sny o potędze. Życie Pana T. jest wyboiste niczym kocie łby, po których pisarz codziennie spaceruje w poszukiwaniu kolejnych sposobów na zabicie czasu. Piękna maturzystka od nauki woli zabawę, I sekretarz czyha w toalecie, a Urząd Bezpieczeństwa oskarża o terroryzm. Nad wszystkim góruje Pałac Kultury i Nauki, który w zrównanym z ziemią mieście jawi się jak latarnia przyciągająca zbłąkanych żeglarzy. Panu T. zaczyna świtać w głowie pomysł na wywrotową powieść, a fikcja miesza się z rzeczywistością.
„Pan T.” to rzecz tak oryginalna, że do końca nie wiem, jak ten film osadzić gatunkowo. Trochę tragikomedia, a trochę dramat obyczajowy. Dodatkowo dostajemy tu nutkę awangardowej sensacji ze złoczyńcami w maskach i herosem czającym się w cieniu. Całość zostaje podana także z biograficznym dressingiem, choć kucharz zarzeka się, że to całkiem inny składnik. Film Marcina Krzyształowicza z różnych powodów – prawnych i artystycznych – odcina się od życiorysu Leopolda Tyrmanda. Nazwisko pisarza nie pada tu ani razu, a jego filmowe zapiski zawierają frazy ledwie inspirowane tekstami z kultowego „Dziennika 1954”. Mimo wszystko produkcja wypełniona jest po brzegi nawiązaniami do twórczości oraz życia autora „Złego”. Spór między twórcami „Pana T.” a rodziną Tyrmanda pozostawiam prawnikom, a sam skupię się na tym, co w tej produkcji najlepsze – aktorstwie!
Marcin Krzyształowicz zgromadził przed kamerą obsadę, o której marzyłby niejeden rodzimy reżyser. Nawet dalsze plany zasilane są przez aktorskie tuzy oraz kilka ciekawych niespodzianek. Wszyscy wypadli świetnie, nawet jeśli pojawili się tylko w jednej scenie. Jako wyjątkowo oślizgły aparatczyk bryluje Wojtek Mecwaldowski. Przewodniczący Koła Młodych Dziennikarzy, Wiktor Zborowski, rozbraja komentarzami na temat twórczości podopiecznych. Pojawiają się dwaj cwaniaccy stróże w osobach Krzysztofa Czeczota i Eryka Lubosa. Spełniony pisarz Przemysław Bluszcz otacza się znudzoną żoną Katarzyną Warnke. Trzej filozofowie dorabiający w fabryce zabawek to Kazimierz Kutz, Jacek Fedorowicz oraz… Leszek Balcerowicz. Tomasz Sapryk jest genialny jako wrażliwy UB-ek, a Jacek Braciak kreuje postać spokojnego poety Zbyszka (tak, tego Zbyszka). Jerzy Bończak kradnie każdą swoją scenę jako znudzony Bolesław Bierut, który od wygłoszenia przemowy woli zajarać jointa.
No i wreszcie błyszczy pierwszy plan – ekspresyjna maturzystka Maria Sobocińska, prowincjonalny pismak Sebastian Stanki Stankiewicz oraz oczywiście powracający w glorii chwały na wielki ekran Paweł Wilczak w roli tytułowej. Skrojonej idealnie pod jego aparycję, sposób bycia i wysławiania się. To jedna z tych kultowych kreacji, które mają szansę zainspirować wielu widzów chociażby do nonszalanckiego przechadzania się po mieście w płaszczu i ciemnych okularach.
„Pan T.” to świetne kino, które wymyka się zaszufladkowaniu i potrafi sporo od siebie dać. Arcyzabawne dialogi, absurdalne sytuacje, fikcja mieszająca się z realizmem oraz niepodrabialny klimat Warszawy powstającej z gruzów – „Pan T.” jest troszkę draniem, ale nie sposób go nie lubić.
Piotr Olczyk – Multikino