„Czasem myślę o umieraiu” – seans DKF Powiększenie
REALIZACJA | OBSADA |
Reżyser – Rachel LambertScenariusz – Kevin Armento, Stefanie Abel Horowitz, Katy Wright-MeadZdjęcia – Dustin LaneMuzyka – Dabney MorrisMontaż – Ryan KendrickScenografia – Dan MaughimanKostiumy – Jordan Hamilton | Daisy Ridley – FranDave Merheje – RobertParvesh Cheena – GarrettMarcia DeBonis – CarolMegan Stalter – IsobelBrittany O’Grady – SophieBree Elrod – Amelia |
O FILMIE
Fran (Daisy Ridley) jest przykładem typowej introwertyczki. Mieszka sama, stroni od ludzi, mimo że w pracy jest na nich poniekąd skazana, a jakiekolwiek głębsze relacje napawają ją autentycznym przerażeniem. Do bólu uporządkowane życie kobiety wypełnia monotonia, a każdy dzień wygląda dokładnie tak samo. Śniadanie, kilka godzin spędzonych w biurze przed monitorem, powrót do domu, kolacja i sen. Tyle, że tak naprawdę nikt nie wie, o czym Fran przez cały ten czas rozmyśla. Sposób na pokonanie codziennej nudy ma dość oryginalny, a jest nim snucie fantazji na temat tego, w jakich okolicznościach mogłaby umrzeć. Od zwykłego wypadku samochodowego przez bardziej fantazyjne, a zarazem brutalne zdarzenia, jak chociażby uduszenie przez węża. Z tych makabrycznych rozmyślań bohaterkę wybija nowy kolega z pracy, Robert (Dave Merheje), który ku jej zdziwieniu nie tylko interesuje się Fran, ale w końcu postanawia zaprosić ją do kina.
Jeśli jesteście zmęczeni oglądaniem ciągle tych samych historii ze scenariuszowych generatorów, przyprawiającymi o zawrót głowy narracyjnymi zapchajdziurami, emocjonalnymi szantażami, efekciarskimi sztuczkami i tęsknicie za prostymi, świeżymi opowieściami, w których odnajdziecie choćby okruszek życiowej prawdy, Czasem myślę o umieraniu Rachel Lambert może przynieść Wam autentyczne ukojenie.
Znaczący element filmu stanowi przestrzeń biurowa: proza życia zamknięta w rytmie włączanych rano i wyłączanych po południu komputerów, dźwięku przelewanej przez ekspres kawy, odgłosów zszywaczy i dziurkaczy do papieru oraz oczywiście pokątnych rozmów współpracowników. Lambert, opierając się na sztuce Killers Kevina Armento (z którą w 2019 zmierzyła się Stefanie Abel Horowitz w swoim krótkim metrażu pod tym samym tytułem), opowieść snuje jednak bez cienia ironii, nie częstując nas żartami sytuacyjnymi znanymi chociażby z serialu The Office. Ot, mamy tu prostych ludzi, everymanów, którzy odnaleźli się w zarobkowych okolicznościach i wytworzyli wspólny język. W tym normatywnym kolektywie, bacznie przyglądając się codziennym rytuałom międzyludzkich interakcji, próbuje odnaleźć swoje miejsce Fran (Daisy Ridley) – pełna niezręczności, małomówna dziewczyna, unikająca kontaktu wzrokowego i small talków. Fran nie umie w ludzi, ale umie w doświadczanie sensoryczne otaczającej rzeczywistości, w dostrzeganie w obszarze myśli i wyobrażeń potencjału na przeżycie kolejnego dnia. Umie też w myślenie o umieraniu.
Kiedy w biurze pojawia się Robert (Dave Merheje), wprost nią zaciekawiony i szybko dostrzegający jej schowane pod warstwą nieśmiałości poczucie humoru oraz inne, niewidoczne gołym okiem, wymagające czasu potencjały, Fran pozwala sobie na eksplorację nieznanej dotąd przestrzeni relacyjnej. Randki między tą dwójką, obdarte ze znanych nam elementów romkomowego flirtu, wyglądają może nieco niezręcznie, ale przyjemności, jakie czerpią z nich bohaterowie są nie do zaprzeczenia. Nic tu nie jest pewne czy typowe, przez co kolejne sceny smakują jak pyszne niespodzianki, których nawet nie ma potrzeby przewidywać. Liczy się tu i teraz – tak dla bohaterów, jak i dla widzów. Kiedy ostatni raz doświadczyliście takiego piękna w kinie?
Biurowy anturaż sam w sobie mógłby zwiastować opowieść o zgorzkniałych ludziach, zmęczonych nudną pracą na pełny etat, odmierzających porannym budzikiem egzystencję i marzących o wyrwaniu się ze stagnacji lub o dreszczyku emocji, który pokolorowałby szarą rzeczywistość. Twórcom obrazu nie chodzi jednak o kwestionowanie wyborów czy nabijanie się z osób odnajdujących się w monotonii. Wręcz przeciwnie, kolektywne tło to żywa tkanka harmonii i afirmacji życia w jego prostocie. Nikt tu nie marzy o zasięgach i awansach, a o bajglach z lukrem na śniadanie i spokojnym wypełnianiu od dziewiątej do piątej arkuszy kalkulacyjnych Excela. Fran nie jest w tym odosobniona – z tą różnicą, że zamiast bajgli woli serek wiejski. Stagnacja i cisza w świecie, który pędzi i krzyczy, są na wagę złota.
Czasem myślę o umieraniu jest jednak przede wszystkim opowieścią o budowaniu relacji przez osoby nieneurotypowe i wszystkie inne wymykające się społecznym normom. O trudzie wchodzenia w związki, rozumienia intencji drugiego człowieka, obowiązującej dookoła etykiety, przy jednoczesnym pragnieniu akceptacji. Nie ma w tej opowieści ani jednej fałszywej nuty; to prawdziwy obraz zagubienia i odwagi do podejmowania działań, kiedy nie posiada się towarzyskiego kompasu, nawet jeśli ich skutki bywają różne. Ta błyskotliwa, minimalistyczna formalnie i fabularnie alternatywna komedia romantyczna, przylegająca ciepło do ciała, stanowi idealny przykład kunsztu w portretowaniu bohaterów oraz tego, jaką siłę narracyjną może mieć cisza i niuans.
Agnieszka Pilacińska – PEŁNA SALA